Cinchona Gardens

Po wielu przygodach, długim namaczaniu, potem smażeniu w dopiero co wyszłym słońcu i ponownym namoczeniu (wszak pora deszczowa) dotarłem do rzeczy zwanej Cinchona Gardens - starych, opuszczonych ogrodów z czasów jeszcze brytyjskich. Powiadali, że mieszka tutaj opiekun tego obiektu, a tu ani żywej duży. Ani Ani ani Krzysia (czy tam Józia) lub kogokolwiek innego. No i co by tu zrobić? Słońce już dawno pochyliło się ku zachodowi, do najbliższej cywilizacji daleko, a głupio tak bez pozwolenia rozbijać się na czyimś terenie...
Ale nie mam wyjścia muszę tutaj nocować, bo nie zdążę dojść do żadnego innego miejsca przed zmrokiem. Problem polega na tym, że zbyt dużo osób mnie tutaj widziało i wiedzą, że będę nocował. Nie lubię się afiszować jak zamierzam spać na dziko, ale klamka zapadła - ludzie mnie widzieli, doskonale wiedzą, że białas jest, i to sam, i to daleko od drogi.
Przeszukałem teren ogrodów, znalazłem dogodne i schowane na uboczu miejsce i... postanowiłem spać bez namiotu. Ciepło i chwilowo nie zapowiada się na deszcz. Tak dla zwiększenia pikanterii spać mi przyjdzie nieopodal pogruchotanej przez czas, ale jeszcze stojącej chaty jak z horroru. Pusta chata i tajemniczy ogród. Robią atmosferę jak się patrzy.

Coś błysnęło. Hm. Samochód z doliny? Ktoś idzie z latarką? Nie, raczej nie. Znowu błysk. Kurde, to burza za Blue Mountain Peak widocznym na zachodzie! Coś tam mocniejszego młóci, choć nie słychać grzmotów. Ciekawe, czy przyjdzie do mnie.