Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2013

Wyrazisty kraj

Etiopia to kraj bardzo wyrazisty, z charakterem. W tym miejscu widziałem kilka rzeczy po raz pierwszy w życiu. Witanie się poprzez postukanie ramieniem, kulinaria z królową injerą, nowe metody noszenia przedmiotów, unikalne krzyże i forma estetyki... Tak. To był dobry wyjazd.

Wykonało się

Kropką nad i zamykającą rozdział pod tytułem Etiopia jest GALERIA FOTO , która multimedialnie domyka część artystyczną tej wycieczki. Zapraszamy. Zatem słowo-transmisję uważamy za zamkniętą, wszystkim serdecznie dziękujemy za uwagę i zapraszamy ponownie. Niebawem nowy cykl wyprawowy, przygotowania już rozpoczęte. Niech się dzieje!

Ethiopian Damn Good Caffee

Obraz

Zaskoki cywilizacji

Co nas zaskoczyło po powrocie: - Kawa jest do bani. Cztery tysiące lat temu Hammurabi za taką kawę wrzuciłby karczmarza do rzeki, dwa tysiące lat temu Rzymianie za takie przestępstwa krzyżowali, a teraz warto byłoby zwrócić się do trybunału praw człowieka - Tutaj o wiele bardziej widać patologię cywilizacji - we Frankfurcie widzieliśmy mnóstwo jednostek stojących na marginesie społeczeństwa (np. przywitał nas pewien pan sikający na witrynę jakiegoś drogiego sklepu z modą, w zaułkach swoje gazetowe namioty rozbijali bezdomni a przed nami po centrum biegł jakiś pół-agresywny pan) - ... natomiast w Etiopii wiedzieliśmy życie diabelnie proste i biedne, ale nie patologiczne - Bieżąca woda naprawdę bieży - ... a ciepła woda naprawdę jest ciepła, a nie umownie ciepła - Prąd jest zawsze i wszędzie, wystarczy nacisnąć przycisk, a słowo powercut rozumieją jedynie obszarpańcy-podróżnicy, którzy z utęsknieniem czekają na następny cykl wyprawowy - Ulice są w nocy skąpane w świetle - wszytk

Rzecz o powrotach

Jak wygląda idealny plan na powrót? Długi, gorący prysznic pod wodą bieżącą a nie ciurkającą, prawdziwie czyste ciuchy, prawdziwie śmierdzące kosmetyki, smaczne śniadanie na Kazimierzu, zacne lody na rynku, basen, sauna i na zakończenie dnia grzane piwo z przyjaciółmi. Czyż to nie wspaniały plan?

Frankfurt nad Menem ale bez netu

Frankfurt zaskoczył nas. Net w hostelu nie działał.

Etiopia - pieśń na wyjście

Tak oto dobiegł końca nasz wyjazd do Etiopii, czas pakować plecaki i uderzać w stronę domu, zatem zgodnie ze świecką tradycją przedstawiamy odrobinę statystyk. W ciągu niemal trzech tygodni przejechaliśmy tzw. historical circuit - trasę po północno-wschodnich wyżynach kraju, na których znajdują się najstarsze zabytki kultury - kolejne stolice: Aksum, Lalibela, Gonder, Addis Abeba. W ciągu imprezy przejechaliśmy po mniej lub bardziej istniejących drogach ponad 1700 kilometrów, w samochodach i autobusach spędziliśmy 50 godzin, co nam daje średnią prędkość około 30 km na godzinę. Ostatni etap, z Lalibeli do Addis Abeby przelecieliśmy, ponieważ jazda lądem zajęłaby dwa dni. Kupiliśmy swój czas, dzięki czemu mogliśmy pozwolić sobie na treking. Była to trasa wyżynna. Najniżej byliśmy na wysokości 1600 metrów, przy wodospadach Błękitnego Nilu, najwyżej byliśmy na wysokości 4284 na trzecim co do wielkości szczycie Etiopii zwanym Rim Gedel a składującym swoje cielsko nieopodal Lalibeli,

I pieniądze porzucać będziesz

- Dzień dobry, chciałbym zamienić birry na dolary. - Że co? Poszedł, przyszedł z menadżerem. - Nie, nie możesz zmienić. Zmieniamy tylko posiadaczom rachunku w naszym banku, obywatelom Etiopii, którzy mają do tego powód.  - Ale przecież ja mam powód - wyjeżdżam.  - Przepraszam, nic nie możemy zrobić.  Okazało się, że w Etiopii można zmieniać walutę tylko jednokierunkowo. Dolary na birry zmienią bardzo chętnie i bez pytania. Ale w drugą stronę to Golgota. Nikt nic nie wie, na pewno nie w tym banku, poszukaj gdzieś indziej. I tak od Annasza do Kajfasza, szwendaliśmy się z Olą wieczorem i o poranku tuż przed wylotem. Nie udało się. W końcu ruszyliśmy na lotnisko. Na lotnisku i owszem, można zmienić, ale nie tutaj, gdzieś indziej . I szukaliśmy tego gdzieś indziej przez pół godziny - bez oznaczeń, bez kierunków, bez pomocnej dłoni. I w końcu jakieś biuro w ciemnym korytarzu. Ile chcesz zmienić? Co, trzysta dolarów?! A skąd to, kurde masz? Pokazuję kwitek, który dostaliśmy podczas wy

Chatka

Obraz
Okrągła, zbudowana z pionowych pali uszczelnionych nawozem zmieszanym z gliną. Skośny, kryty strzechą dach. Wewnątrz obora, sypialnia i kuchnia jednocześnie. Na środku palenisko. Po lewej, w obniżeniu, miejsce dla zwierząt: cztery krowy, osioł i co najmniej dwa małe koziołki przywiązane za nogi do ściany. Na antresoli zbudowanej z gałęzi łóżko dla mamy, taty i pięcioro dzieci. Szóste w drodze.

O pewnym człowieku

Obraz
Nie wiem ile mam lat. Pewnikiem ponad osiemdziesiąt, może jakieś osiemdziesiąt pięć. Mieszkam w tej wiosce. Dzisiaj przyszedłem na piwo.

Trekking

Miało być przyjemnie. Bezpiecznie. Dobre, świeżopowietrzne zakończenie imprezy, bez fajerwerków. I tutaj psikus. Wyszedł ciężki trek, który nie zostawiał za sobą jeńców. Najpierw słońce, ostra orka do góry, półtora kilometra w pionie na płaskowyż, który godzinami się ciągnie w stronę najwyższego szczytu. Ola na pusto, ja - jak ślimak - z domem na plecach. Godzina za godziną, powoli chmury, prawie deszcz i w potem zmrok. Pytam przewodnika ile jeszcze do wioski, w której kampujemy. Już ponoć niedaleko. I półtorej godziny później okazało się, że w tej chmurze i mroku się nieco pogubili. Ale szukali, dzięki czemu znaleźli. My, zmęczeni jak psy, jednak spokojni, bo wyekwipowani. Nawet na noc w minus dziesięciu stopniach, nawet pod chmurką. Dobrze, że nikt się nie poślizgnął, na mokrej skale, w mocnym zmęczeniu. Bo miejscami było gdzie lecieć. W wiosce odgoniliśmy się od psów, Ola - choć wege - z kijem w dłoni, ja bez skrupułów z kamieniami; znaleźliśmy dwa metry kwadratowe równego, rozw

Lalibela

Doskonała tutaj atmosfera, fajna feng-szuja. Ludzie nadzwyczaj pogodni, serdeczni. Bawimy się dobrze. Biegamy po kościołach, których tutaj wystrugano ze skały jedenaście, przy czym dziesięć z nich w wieku dwunastym, robimy zdjęcia, utrwalamy, uczymy się. Tylko pozostaje otwarte, dręczące pytanie. Dlaczego, do licha ciężkiego, król Lalibela* w poszukiwaniu nieba grzebał w piekle? P.S. Ola zdobyła swojego pierwszego psychofana. Młodzieniec, który cztery dni wcześniej zapytał nas o imię. I od tej pory na każdym kroku za nami. Hej Alexandra! Do you remember me? * Nazwa miejscowości pochodzi od imienia króla, który założył miasto

Podróż do Lalibeli

Dotarliśmy do Lalibeli po czternastu godzinach ciężkiej turystycznej pracy w lokalnych środkach transportu. Z Mekele nie ma połączeń bezpośrednich, trzeba się dwa razy przesiadać. Oczywiście można pójść na łatwiznę i wynająć coś prywatnego, ale nie o to tutaj chodzi. Pierwszy etap był stosunkowo prosty. W sumie... inne też były proste, ale czasochłonne. W Mekele poszliśmy na dworzec autobusowy znajdujący się nieopodal naszego sześciogwiazdkowego hotelu i po kilkunastu minutach pracy rękami wytłumaczyliśmy na migi jakiemuś ubranemu w uniform pracownikowi dworca, że chcemy kupić bilety w stronę Lalibeli. Autochtoniczny i niejęzyczny uniform długo walczył o zachowanie komunikacyjnej samodzielności, aż w końcu się poddał i zaprowadził nas do jakiegoś innego uniformu, tym razem angielskojęzycznego. Od tej pory poszło jak z płatka. Gdzie? Do Lali? Ok, to do Woldii, potem bus do Gasheny i potem to już z górki, dwie godziny poza asfaltem do Lali. Miejsca 23, 24, bilet kosztuje 113 Birrów. Mi

O targowaniu

Targować się można i targować się trzeba. W zakresie transportu publicznego, w ekstremalnych przypadkach, autochtoni są zdolni do mnożenia cen razy dziesięć. Czyli szofer dowolnego wehikułu na pytanie 'ile koszuje' odpowiada 'sto'. I po ciężkich bojach, trudach i znojach zostaje dziesięć lub dwadzieścia. W przypadku innych usług jest o wiele lepiej. W hotelach często mamy fixed price, rzadko kiedy chcą się targować, a jeśli już do targów dochodzi, to zmniejszenie ceny o dziesięć-dwadzieścia procent jest dla nas całkiem dobrym wynikiem. Po kolejnej burzliwej rozmowie z kierowcą tuk-tuka dopadła mnie refleksja, że trudno byłoby żyć na codzień w tym kraju. Z białym ryjem miałbym wszędzie ten sam taniec: zawyżanie cen, targowanie o każdego birra. Jeśli już o cenach dla białasów mowa, wszędzie istnieją dwa cenniki. Dla lokalsów i dla tak zwanych faranji (farandżi) - jak nas tutaj nazywają. Więc białogębny faranji płaci dwa razy więcej niż czarnogębny autochton.

O jedzeniu

Obraz
Podstawą pożywienia w tym kraju jest tak zwana injera (indżera). To coś w formie naleśnika o średnicy pół metra zrobionego ze sfermentowanej mąki pochądzącej z jakiegoś lokalnego zboża. Fermentacja powoduje, że naleśnik jest niezwykle podziurawiony, bąbelkowy*. Inaczej to ujmując injera skłąda się z mnóstwa małych dziur oblepionych ciastem, przy czym jedna warstwa ciasta oblepia do najmniej dwie dziury (oprócz warstwy będącej brzegiem). No i - jak łatwo się domyślić - fermentacja determinuje smak - naleśnik jest diablo kwaśny. Jak gdzieś przeczytałem, to taki polski żurek w postaci ciała stałego. Do rzeczonej injery dodaje się wszelkiej maści sosy, warzywa i inne dobroci ziemi, tej ziemi. Szaleństwo injery sięga tak daleko, że jedną z lokalnych potraw jest injera z injerą. Najpierw należy wziąć jedną injerę, posmarować ją wybranym sosem, zwinąć w rulon i pokroić na małe krażki. Potem to wszystko rzuca się na drugą, rozwiniętą injerę i znowu polewa sosem. Je się rękami, a ściślej

Wehikuł czasu

W Etiopii jesteśmy o 7 lat młodsi. Czyż to nie wspaniałe? Aż mi się wszystkie zmarszczki naciągnęły; naturalny, bezoperacyjny lifting. Powiadają, że podróże kształcą, teraz wiadomo, że również wygładzają; nie tylko obyczaje. Ale odstawmy żarty na bok i przejdźmy do sedna sprawy, czyli w czym rzecz. Otóż kalendarz w Etiopii jest o siedem lat cofnięty w stosunku do kalendarza międzynarodowego. Dlaczego tak? Bóg ortodoksów jedynie raczy wiedzieć. A tak naprawdę, pewnikiem inaczej obliczają rok narodzin Chrystusa. Etiopia to taki religioznawcza żywa skamielina; chrześcijaństwo zamrożone mniej więcej w czwartym wieku naszej ery z wbudowanym na poziomie genetycznym nurtem lokalnym. Co więcej pracują w specyficznym kalendarzu. Ich rok składa się z dwunastu miesięcy, z których każdy ma po trzydzieści dni. Jak łatwo obliczyć, daje to 360 dni, czyli do pełnego roku solarnego brakuje im pięć dni z hakiem. W ten oto sposób powstaje trzynasty, chudy miesiąc. I teraz oto wyjaśniło się, dlaczego głó

Autentyczny świat

Obraz
Bardzo nam się podoba autentyczność tego kraju. Nie ma tutaj cepelii, sztucznie utrzymanego świata minionego, imitowanego w produktach serwowanych w sklepach dla turystów. Tutaj nie ma świata minionego - jest świat teraźniejszy, on wciąż trwa. Jeśli kupujesz jakiś gliniany, zdobiony dzbanek do kawy, jest to dzbanek używany w każdym domu, a nie robiony w warsztatach z pamiątkami. Jedno ze stanowisk archeologicznych w Aksum znajduje się na polu uprawnym. Robiąc zdjęcia chodzi się po świeżo zaoranych bruzdach słuchając śpiewu pracujących nieopodal żeńców. Wniosek z tego płynie taki. Jeśli chcesz zobaczyć Etiopię, należy robić to teraz. Za dziesięć lat będziesz miał folkloryzm a nie folkor.

Aksum

Aksum jest miastem królowej Saby, w którym zabytki leżą na aktywnie używanych polach uprawnych. Zgodnie z legendą, wysoka cywilizacja rozwinęła się tutaj 10 wieków przed Chrystusem, ale świadectwa archeo mówią o całkiem niezłych osiągnięciach od mniej więcej czwartego wieku przed tymże. Natomiast z perspektywy turysty wygląda to tak: zaraz za stadem dzieci wrzeszczących 'gimmi' znajduje się zestaw uporządkowanych kamieni, które należy obejrzeć, sfotografować i pokazać znajomym za pomocą dowolnego medium. Na przykład jakiegoś dużego portalu społecznościowego. Aksum wygląda jak każde inne miasto-miasteczko etiopskie. Mało zorganizowana zabudowa murowana w ścisłym centrum otoczona stadem małych, chaotycznie rozrzuconych, okrągłych chatek drewnianych z ciągnącymi się kilometrami polami uprawnymi. Asfalt jest rozwinięty w ścisłym centrum, poza nim drogi bite, pyłowe, żwirowe, czy jakimtam.

Przekleństwo cukru

W tym kraju kawę zamawia się dwa razy. Za pierwszym razem tylko po to, żeby sobie przypomnieć, że przed zamówieniem należy przekonać kelnera, że ten napój może występować bez cukru. Bo jeśli tego nie zrobisz, to dostaniesz szykanę, w której połowa szklanki to cukier, druga połowa to upokorzona kawa. No i musisz zamówić drugi raz, żeby zabić smak uprzedniego ulepku.   Nie, nie mamy już herbaty. Hm, no chyba, że chcesz bez cukru, bo tego właśnie składnika nam brakuje...  Podobnie jest z herbatą. Herbata pozbawiona cukru to nie herbata. Wszak cukier to jej integralny składnik, bez niego nie da się przygotować tego napitku. To jakby w Polsce próbować zamówić kotlet schabowy bez mięsa. Nie ma herbaty bez cukru, biały idioto.

Jazda na Aksum

Ufffffff.... Niemiecki turysta, 2013 AD To był koszmahr Olon Ziolon, 2013 AD Przy tym wycieczka do Mordoru to pestka Frodo Baggins, 73000 BC Ruszyliśmy o poranku wynajętym i, niestety, mocno przecenionym minibusem z trójką Niemców. Mieliśmy problemy zdrowotne i nie mogliśmy sobie pozwolić na tani, ale mniej elastyczny transport publiczny. Mniej więcej 50 kilometrów na północ od Gonder skończył się nam asfalt i zaczęło się coś, co ludy autochtoniczne nazywają ‘affrican massage’. Droga w budowie, wykrot pogania wykrot, a droga przebija się przez wysokie góry. Wyboje były niczego sobie, rzucało nami po fotelach, pył wciskał się przez wszystkie pory skóry, a słońce wypalało dziury w brzuchu. Z biegiem czasu animusze malały, a po kilku godzinach gier i zabaw dziecięcych straciliśmy resztki szacunku do tej drogi i weszliśmy w fazę myślenia o rzeczach przyjemnych, które - nie wiedzieć czemu - zostawiliśmy za sobą, w Europie, wyjeżdżając na tak zwane wakacje, które jakiś szaleniec naz

Gonder

Śmieszny czas. Czas, który połowa wycieczki spędziła w łóżku (część ekipy, która była chora), druga połowa w zamku (część ekipy, która twierdziła, że jest zdrowa).

Gimmi Kids

Dzieci... Pełno ich tutaj. Zlatują się jak tylko wypatrzą jakąś białą gębę. Znają kilka słów po angielskawu, a wszytkie słowa roszczeniowe. Każdy wrzeszczy 'gimmi' (give me). Widać tutaj długie lata ciężkiej pracy posteuropejskich bufonów, którzy przyjeżdżając do Etiopii dawali autochtonom drobne pieniądze, długopisy, curkierki. Myśleli, że pomagają, a tak naprawdę psuli środowisko. Kiedyś widziałem taki fajny napis, bodaj w nowozelandzkich górach: take only pictures, leave only footprints. Dawanie dzieciakom przedmiotów to wjeżdżanie w ich świat z brudnymi butami i niszczenie śrowowiska. Społecznie nieekologiczne.

O stanie drogi

Drogi główne... hm, droga główna, jak na razie była całkiem dobrze utrzymana (jeździmy jedną z nielicznych głównych dróg w kraju, a dotychczas połknęliśmy około 730 kilometrów). Ale sytuacja się zmieniła jak tylko zjechaliśmy z tej jednej nielicznej, podczas krótkiej przejażdżki w stronę wodospadów na Błękitnym Nilu. I tam nie było asfaltu. Cóż za relaksujący masaż - jedna godzina, trzydzieści kilometrów. Przejechane po wybojach na twardych siedzeniach. I wszędobylskowłażący kurz. Nawet moje wspomnienia z poprzedniej wycieczki się nieco zakurzy-rzyły. I mam czka-czkawkę.

Rzecz o klaksonie

W Europie się trąbi sporadycznie. W Afryce trąbi się często. W Indiach są momenty, w których się nie trąbi.

O technikach jazdy

Na prowincjonalnych drogach w Etiopii panują nieco inne zwyczaje niż w Europie. Tutaj każde wyprzedzanie poprzedza się klaksonem. Z daleka ostrzega się pieszych - również klaksonem. Jeśli na drodze jest zwierzę - klakson. W ruchu ulicznym panuje spontaniczność - wyprzedza się wtedy, kiedy sytuacja na to pozwala, czyli jeśli pomiędzy lewą a prawą stroną jest dziura na szerokość samochodu. Nieważne ile samochodów równocześnie chce taki manewr wykonać i w którą stronę jadą. Czasem jest to forma slalomu pomiędzy innymi uczestnikami ruchu. Na ulicach stoją patrole policyjne. Co ciekawe, wygląda mi na to, że miganie światłami oznacza pytanie, czy gdzieś nie widzieliśmy patrolu. Wtedy kierowca odpowiada - wykonuje np. przeczący ruch ręką. Czyli dokładnie odwrotnie niż u nas. Nie widziałem takiej sztuczki nigdzie indziej poza Etiopią.

W stronę Gondaru

Dopadli nas. Dziesięciu naganiaczy; jeden przez drugiego, klata w klatę, krzyczą, zastawiają drogę,  pytają o destynację;  tak, obsiedli nas...  obsiadły nas. O poranku zdecydowaliśmy się zerwać z turystycznego łańcucha i pojechać do Gondar w stylu lokalnym, czyli minivanem ruszającym z dworca autobusowego. Jak dojechaliśmy na miejsce, od razu obsiadło nas stado namolnych naganiaczy; dość uciążliwych, przyznam. Potem z relacji jednego z pasażerów dowiedzieliśmy się, że z daleka było słychać nasz przyjazd - wieść o tym, że białasy zbliżają się trójkołowym bajaj * wprawiła pół dworca w wyrażaną paszczowo ekscytację. Na szczęście jeden z minivanów był praktycznie pełny, więc nie mieliśmy problemu z wyborem. Po krótkich, acz owocnych negocjacjach dobiliśmy targu, wlazłem na dach i - ku zdziwieniu autochtonów - samodzielnie przywiązałem bagaże. Potem okazało się dlaczego goście byli tacy zdziwieni i tak głośno krzyczeli: otóż werbowali swoich pasażerów pod dworcem nielegalni

Kino

Dwa dni temu, w Addis Abebie, poszliśmy do kina na cacko lokalnej kinematografii. Ponoć miały być angielskie napisy, ale operator zapomniał je włączyć uruchamiając płytę dvd. Właśnie dlatego bawiliśmy się setnie. Przeczytaliśmy wcześniej, że w etiopskim kinie publiczność żywo reaguje i zdarzają się krzyki z poradami dla głównych bohaterów. Nasza publiczność, i owszem, była dość egzaltowana, od czasu do czasu biła brawo lub trzaskała na wiwat składanymi fotelami, ale od zaangażowanych okrzyków się powstrzymała. Nic dziwnego, mieszkanie w stolicy zobowiązuje. Dla zainteresowanych fabułą: okazało się, że on i ona będą żyli długo i szczęśliwie, choć sprawa wisiała na włosku!

Monastery

Obraz
Jeden obraz za tysiąc słów.

Poradnik krakowskiego hipstera 1

Zainspirowani modą na etiopskiej prowincji postanowiliśmy stworzyć poradnik dla krakowskiego hipstera, który w poszukiwaniu nowych trendów zapędził się w kozi róg i rozpaczliwie poszukuje ratunku. Opcja propozycja numer 1 podkoszulek i szorty w jednolitym, chłodnym i pełnym monotonii kolorze, na głowie koc lub inna szmata, narzucona na czoło, reszta swobodnie spada na plecy, ale! bez żadnego wiązania (wiązanie jest staroświeckie), rzeczona szmata nie może sięgać poniżej dolnej linii szortów, na nogach jaskrawozielone, plastikowe sandały z z pełną piętą - to one są centralnym i godnym zazdrości akcentem, w rękach kijek do odganiania fanów twojego ekstraordynaryjengo autfitu Opcja propozycja numer 2 na torsie luźno owinięty koc, nogi odsłonięte co najmniej od połowy uda na stopach olbrzymie kalosze sięgające kolan znam pana, który za niewielką opłatą dorobi ci w gumiaku skórzaną kieszonkę na ajfona

Kawa

Obraz
Czarna esencja zajebistości. Kawa w Etiopii. I kropka.

Etykietki

Ja w Maroko byłem Alibabą. Ola w Etiopii jest Rastafarai.

Etiopia - kraj tańczących sylwetek

Podczas pierwszego, popołudniowego spaceru poznaliśmy kilometr bieżący tego kraju. Stolica ma trzy miliony mieszkańców, ale nie widać tego na pierwszy rzut oka. Oczywiście ulice zatłoczone, ale bez przesady. Architektura dopiero się rodzi, dominują niskie budynki, baraki, w których kwitnie lokalna przedsiębiorczość. Supermarketów jeszcze nie widzieliśmy, choć – jak przewodnicka wieść niesie – ponoć istnieją. Śpimy w regionie teoretycznie okupowanym przez budżetowych turystów, ale to nie wpłynęło na specyfikę dzielnicy. Nie ma sklepów adresowanych do nas – serwujących pamiątki, rękodzieło, czyli mniej lub bardziej wyszukany turystyczny bullshit. Za to jest mnóstwo sklepów, ktore serwują rzeczy potrzebne lokalnie: ciuchy zmieszane z zakładami fryzjerskimi, jakimiś wypełnionymi beczkami z olejem warsztatami i barami. Jeśli już o barach mowa, to alkohol z tego co widzieliśmy się pije i to niekoniecznie w małych ilościach. W zakresie relacji społecznych nie ma przesady w żadnym kierunk

Szybki dzień

Z lotniska do hotelu, z hotelu do biura po bilety na jutro, z biura do muzeum, z muzeum do apteki po antymalary, z apteki na kawę, z kawy do kina, z kina na kolację, z kolacji do wyra.   Wyczerpan. Dzień i energion.