Posty

Wyświetlanie postów z 2016

Cinchona Gardens

Po wielu przygodach, długim namaczaniu, potem smażeniu w dopiero co wyszłym słońcu i ponownym namoczeniu (wszak pora deszczowa) dotarłem do rzeczy zwanej Cinchona Gardens - starych, opuszczonych ogrodów z czasów jeszcze brytyjskich. Powiadali, że mieszka tutaj opiekun tego obiektu, a tu ani żywej duży. Ani Ani ani Krzysia (czy tam Józia) lub kogokolwiek innego. No i co by tu zrobić? Słońce już dawno pochyliło się ku zachodowi, do najbliższej cywilizacji daleko, a głupio tak bez pozwolenia rozbijać się na czyimś terenie... Ale nie mam wyjścia muszę tutaj nocować, bo nie zdążę dojść do żadnego innego miejsca przed zmrokiem. Problem polega na tym, że zbyt dużo osób mnie tutaj widziało i wiedzą, że będę nocował. Nie lubię się afiszować jak zamierzam spać na dziko, ale klamka zapadła - ludzie mnie widzieli, doskonale wiedzą, że białas jest, i to sam, i to daleko od drogi. Przeszukałem teren ogrodów, znalazłem dogodne i schowane na uboczu miejsce i... postanowiłem spać bez nam

Dzika przyroda

Okazało się, że nie ma możliwości chodzenia tutaj poza szlakami. Gęstwina jest tak duża, że chodząc po tym nie dosięgasz ziemi. Spacerujesz ponad ziemią zawieszony na splątanych hamakach z roślin. Będę musiał kupić maczetę i sprawdzić jak to wygląda. Ale czeka mnie wielka przygoda, z tego co widzę. Dzisiaj uderzam na drugą stronę góry. Muszę pójść po ubitej drodze, bo nie ma innej trasy.

Ptaki

Kto by pomyślał, że ptaki mogą wydać tak bogate głosy. Mnogość i różnorodność dźwięków jest niewiarygodna. W porównaniu do tego co mam tutaj, w polskich lasach panuje cisza absolutna. Zaprzyjaźnił się ze mną jeden koliber. Jest tutaj, na drzewie nieopodal namiotu i furkocze. Dźwięk podobny do zminiaturyzowanego helikoptera. Niski, basowy rytm o wysokiej częstotliwości.

Holywell

Dotarłem dzisiaj do Holywell, obszaru w Parku Narodowym, który ochrania przyrodę Gór Błękitnych i promuje turystykę. To odcięty od świata teren z polem namiotowym i kilkoma drewnianymi domkami dla turystów. Generalnie wszędzie dość daleko. Podróżuje się tutaj łatwo - w aglomeracji miejskiej autobusy mają swoje numery, a na trasach mniej popularnych krążą samochody, które ruszają jak się wypełnią. Wystarczy podpytać ochroniarza na stacji i już wiesz gdzie iść, żeby dojechać. Do Holywell dotarłem z ludem. Przesiadałem się trzy razy, przy czym ciężki plecak z rzeczami campingowymi nie pomagał, do tego padał rzęsisty deszcz... Wszak pora deszczowa u progów tego kraju. Rozbiłem się w super miejscu i mam teraz całkiem niezły widok na Kingston - jak z samolotu. Wszystkie światła, prawie półtora kilometra niżej, na wyciągnięcie ręki.

Zdobycie map topograficznych

Żeby zdobyć mapy topograficzne Gór Błękitnych musiałem iść do urzędu kartograficznego - jakiejś tam rządowej instytucyi, która zajmuje się kartografią całego kraju. Najpierw trafiłem do działu map, gdzie na wielkich arkuszach odszukali to co mi było potrzebne, potem musieli to odpowiednio przygotować, bo - nie wiedzieć czemu - mój obszar był na styku czterech sąsiadujących arkuszy, i rzucić do druku. Oczywiście wymagało to wizyty w trzech różnych pokojach, długich rozmów, pokazywania palcem dokładnie obszaru, który mnie interesuje, a jak to nie zadziałało, to wydruk ogólnej mapy i zakreślenie rzeczy długopisem i, oczywiście, uiszczenia odpowiedniej opłaty w kasie (to była jedna z droższych map jaką kupiłem), ale wszystko się skończyło szczęśliwie. No i stargowałem w urzędzie jakieś 25 procent ceny ;-) Tak swoją drogą fajne mają drukarki, że uniosą taki format. Dzięki temu mam mapę w skali 1:40,000, która ma olbrzymią powierzchnię. Sprawy urzędowe zjadły mi cały dzień i w konsekwencj

Mikrofortece

W sprawach bezpieczeństwa:  Po ulicach policja buja się z długą bronią, a niektóre sklepy wyglądają na mikrofortece. Cała lada jest za gęstymi kratami, zamówienie składa się paszczowo do autochtona za kratką, który co najwyżej pokazuje produkt z daleka, potem trzeba udać się do okienka kasy, a dopiero potem z innego okienka wydają towar na podstawie paragonu wprzódy opatrzonego pieczątką w kasie. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się płacić w kasie, która miała czarną, nieprzeźroczystą szybę i tylko na dole małą dziurę na pieniądze. Nie widziałem kasjera, tylko koniuszki jego palców jak odbierał banknoty i wydawał paragon z pieczątką. Cieszę się, że jeszcze potrafię się zaskoczyć.

Ej, white man!

Autochtoni nie zwracają na mnie zbyt dużej uwagi, nie ma gapiozy na białasa - pewnikiem są przyzwyczajeni. Od czasu do czasu lokalni coś do mnie zagadują, zazwyczaj zaczynając od "Ej, white man!". Nie wygląda to na super przyjacielskie - choć nie zdążyłem sobie jeszcze wyrobić opinii co to za styl, czy zaczepny, czy żartobliwy. Za tydzień będę wiedział. Z drugiej strony na ulicach nie widać zbyt wielu białasów a oferta hostelowa jest dość uboga - w Kingston nie wytworzyły się dzielnice dla turystów (baza noclegowa, sklepy z pamiątkami, itd). Widocznie to nie jest backpackerski kurort klasy Varanasi.

Pierwsze spotkania

Po przylocie do Kingston spotkało mnie miłe zaskoczenie - na lotnisku nie ma naganiaczy i można spokojnie wejść do autobusu i dojechać (prawie) bez niepokojów. Sama przyjemność. Za taksówkę zapłaciłbym  dwadzieścia razy więcej, poza tym wolę jeździć z ludem niż w klimatyzowanym akwarium oddzielającym od świata. Jednakowoż dla bezpieczeństwa zaczekałem po wylądowaniu aż się w pełni rozwidni. Powiada się, że można tutaj bezpiecznie chodzić po ulicach, byle za dnia. Noc jest dla innych, nie dla nas.

Jamajka - czas start

Tym razem wywiało mnie na Jamajkę. Idea była taka, żeby zrobić trawers Gór Błękitnych, które są dość dzikim terenem, bez szlaków i wiosek w środku. Czas pokaże co się z tego wykluje.