Posty

Wyświetlanie postów z 2011

Myśli

Obraz
Orzemy do góry. Nieprzetarty szlak ze śniegiem po pachy, pachwiny tudzież. Drugi wypocony dzień, gdzieś na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej. Każdy w milczeniu żuje swoje zawilgotniałe i wychłodzone myśli. "Herbata, diabelnie gorąca herbata z sokiem, ciepły kaloryfer, snujący się po całym ciele wątek Celsjusza" - kołacze w mojej głowie w rytm charczącego oddechu. - He he, zaczyna się myślenie o rzeczach przyjemnych - śmieje się za mną J'vor. Ej, zaraz, zaraz, przecież ja to pomyślałem, nie wypowiedziałem. Dalibóg! Przejrzał mnie!

Dziura po telewizorze

Obraz
- Stary ja, a głupi. A mogłem przecież siedzieć w domu popijając ciepłą herbatę przed telewizorem - powiedziałem rozpinając śpiwór pewnego mroźnego poranka na szczycie Pilska. - Ty nie masz telewizora - zaspanym głosem rzucił J'vor odklejając kubek przymarznięty do ściany namiotu. - Cholera, faktycznie! Tę listopadową noc, Pilsko w czerni wydeptane, mgłą opatulone,  seniorowi poświęcam

Pieśń na wyjście

No i stało się - po długiej podróży z nocowaniem na lotnisku w Brukseli, dotarliśmy wreszcie do miłego bogom Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa, oby słońce po wsze czasy go nie opuszczało, ziemia była płodna, a wegetacja długa. To była fajna impreza, a to, że nie mieliśmy czasu na pisanie bloga na bieżąco jedynie dobrze o niej świadczy. Mapę naszego wyjazdu można znaleźć tutaj . Zgodnie ze świecką tradycją należy nam się odrobinę statystyk. Na imprezie spędziliśmy 14 dni. Najwyżej byliśmy na czterokołowym offroadzie z Francuzami, na wysokości 2800 m. n.p.m., najniżej na wysokości 0 metrów podczas przeprawy przez Morze Śródziemne. Przejechaliśmy około 1500 km jeżdżąc pociągami, autobusami międzymiastowymi, autobusami miejskimi, taksówkami oraz autostopem. Po miejskiej dżungli, czyli zakamarkach feskiej medyny, bujaliśmy się z kompasem. Najcieplej było na pustyni (w słońcu parzyła skóra), najzimniej w górach (około 5 stopni w nocy). Najfajniejszym miastem okazał się Fez, najgor

Ciekawostki

Ciekawostki z kraju - w Tangerze każdy zegar pokazuje inną godzinę (trzy zegary na jednym peronie obsługiwały trzy różne godziny (minuty były te same - może żyją w trzech rożnych strefach czasowych jednocześnie: berberyjskiej, arabskiej i europejskiej) - autobus lokalsow obsługiwany jest przez trzy osoby: bagażowego, biletera, kumpla biletera i kierowcy; dla uważnych czytelników nagroda: to wychodzi cztery a nie trzy - tatuaże na twarzach berberyjskich kobiet oznaczają status społeczny, każda zmiana dodaje nowy element reprezentujący kolejne etapy życia: panna, mężatka, mężatka z dwójką dzieci, z czwórką dzieci itd. (ciekawe, co z nieparzystymi liczbami, tego nie udało nam się dowiedzieć) - sklepy z alkoholem występują rzadko, w feskim super-hiper-wyjebanym-w-kosmos-markecie ponoć jest osobne pomieszczenie na sprzedaż alkoholu, bez okien, z własną kasą i wyjściem na tyłach sklepu (mnie najbardziej wzruszyło tylne wyjście) - gdzie się podziały wszystkie bociany? w listopadzie są

Zaskoczenia

Rzecz natury pozytywnej - kuchnia, kuchnia, kuchnia, do diaska! smaczne to draństwo jak lody 'telefonowo-pistacjowe'* - ataj jako napój (herbata zielona ze świeżo ciętą miętą, okrutnie przesłodzona - wszak nie brzmi to zbyt dobrze, lecz smakuje zajebiście) - oliwki podawane na wszystkie możliwe sposoby, moim faworytem są piklowane oliwki z chili - wspaniałe rękodzieło (według profesjonalnej opinii ekscelencji Ziolki, dyplomowanej instruktorki rękodzieła artystycznego oraz czeladnika ceramicznych wyrobów użytkowych i ozdobnych) - liczba kotów na ulicach i ich status - mało psów, również u pasterzy - znajomość języków wśród autochtonów zajmujących się sprawami turystycznymi (dwa lub trzy obce w turystycznych rejonach to standard, dla porównania Hindusi kończą swoją poliglotyczną karierę na języku angielskim, a chińczycy nawet tego nie mają) - status kobiet - wygląda to na dość swobodny naród, wprawdzie kobiety po części poprzykrywane, ale nie trzymają dystansu - opieka

Hammam

Noż do stu tysięcy rozsierdzonych jeżozwierzy, urwał mi nogę, no nogę mi urwał drań jeden! Zostaw kołku ten kark, przecież mi go złamiesz. Sssss, ssss, ssss. Syczy jak wąż. Chyba dobrze się bawi jeżdżąc mi kolanem po kręgosłupie. Nie gada po angielsku, a ja nie mogę gadać bo zajmuję się syczeniem z bólu. Drań jeden.

Marrakesz

Marrakesz? He he.

Autostopem po bezdrożach

Obraz
O poranku, po nocy spędzonej w grzybni i właściwie bez śniadania, ruszyliśmy na wylotówkę, gdzie po romantycznej godzinie spędzonej w kurzu i pyle afrykańskich bezdroży udało nam się zatrzymać przedstawiciela lokalnej społeczności, który podrzucił nas jakieś 20 kilometrów w stronę wąwozu Tudra po drodze zatrzymując się w jednej z wiosek. Takiej zupełnie nieturystycznej - wyglądało to śmiesznie: śmieci palone na nieutwardzonej, błotnistej ulicy, autochtoni stojący w bramach, dzieciaki, które od razu przybiegły i prosiły o cukierki i długopisy. I tutaj zaczyna się jeden z naszych najlepszych stopów. Staliśmy na wylotówce jakiejś małej miejscowości, której nazwy teraz nie pomnę*, oczywiście otoczeni zainteresowanymi autochtonami, którzy przyszli się przywitać, a tu nagle jakieś białe gęby świecą z nadjeżdżającego samochodu terenowego. Nagły przypływ nadziei, lokalsi przestają istnieć, samochód się uśmiecha i zwalnia. Zwalnia - to nasza szansa - zwolnij! Zatrzymuje się. To

Bród, smród i ataj

Po powrocie do Marzuki zostaliśmy poinformowani przez naszego przyjaciela Mubaraka, że z powodu Święta Ofiarowania, zwanego Eid al-Adha, transport w tej części wszechświata zamarł. Podczas tegoż święta zabija się niezmierzone hordy baranów, by, ku uciesze wyposzczonych żołądków, spożywać ich ciała w towarzystwie rodziny i przyjaciół. Ominął nas ten widok, ale dość powszechne ślady świeżej krwi na asfalcie świadczyły o skali zjawiska. Ponoć - tak rzekli nam Francuzi z pierwszego stopa - trzeba się uodpornić na widok zakrwawionych ludzi biegających po ulicach z wielkimi nożami - to rzeźnicy, którzy chodzą od domu do domu i robią to, co potrafią najlepiej.W tym okresie nie istnieje transport publiczny - dworce autobusowe są zamknięte, a ludzie nie podróżują. Cóż nam zatem pozostało - w rachubę wchodził jedynie autostop. Wprawdzie Mubarak zaprosił nas do siebie i zaproponował spanie u niego w domu, ale nie mieliśmy czasu i musieliśmy zrezygnować z tego przywileju. Wybraliśmy się zatem d

Rzeź baranów

Pięć milionów oddało życie swe na strwon w szale poramadanowym. Świeć panie nad ich nieistniejącymi duszami.

Pustynia

Obraz
W Marzuce czekał na nas przyjaciel Mubarak, który miał nam zapewnić przyjemny jeden dzień na pustyni. Pierwotny plan obejmował wyjście po południu, noc na pustyni, powrót o poranku do Marzuki i jazda super-wygodnym-klimatyzowanym-izolatorem do wąwozów Tudra i Dadis. Pierwotny. Ale pojawił się wtórny, ten fajniejszy. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Po ostatnich przygotowaniach wsiedliśmy na wielbłąda. To dość ciekawe doświadczenie - zwierzę podnosząc się dzieli ruch co najmniej na trzy lub cztery etapy bujając przy tym niemiłosiernie w przód i w tył. Siadasz okrakiem na potworze, a ten nagle wstaje spod ciebie, głowa wylatuje do góry, niebo miga, świat faluje, a ty próbujesz balansować ciałem dostosowując się do ruchów garbusa. Jak już wydaje ci się, że zwierze wstało, to wstaje jeszcze bardziej. Wyżej. Ludy autochtoniczne jazdę na wielbłądzie nazywają berber massage . Jazda nie jest taka straszna, jak mi opowiadano, ale od pewnego momentu staje się nieco uciążliwa. To mniej więce

Okres błędów i wypaczeń

Samochód z Holendrami. Wynajęty. 50 euro za dzień dzielone na cztery osoby. Nuda. Klimatyzacja. Nuda. Za moim akwarium przesuwa się inny, wygnany świat. Nuda. O, toż to autochton, drzewo, dom. Nuda. Jakaś góra. Nuda. Może by tak trzepnąć fotkę? Trzepłem. Nuda. Drzemka? Drzemłem. Nuda. Izolacja, odseparowanie, sztuczny świat, autowygnany banita. A gdzie podróżowanie z ludem? Trud, pot i łzy, ale okraszone wyzwaniem, osiągnięciem, celu realizacją? W Midelcie spotkaliśmy dwóch Holendrów - całkiem miłych chłopaków, którzy jechali w tym samym kierunku co my. Zaproponowaliśmy, że zrzucimy się z nimi na brykę i pojedziemy razem przez pustynię, górskie wąwozy aż do Marrakeszu. Nigdy nie jeździłem na tego typu imprezach wynajętym samochodem, więc stwierdziłem, że najwyższy czas spróbować. Pomysł okazał się zajebisty jeśli chodzi o pierwszy krok - szybkie dotarcie do Marzuki - wszak transport w tej części kraju nieco kuleje, a czasu mieliśmy niedobór. Ale podróżowanie w ten sposób do samego M

Cywilizacja

Jak po ostatnich postach latwo sie domyslic - udalo nam sie dotrzec do obszarow cywilizacji, co pozwala na wznowienie aktywnosci pisarskiej. Wprawdzie od tej cywilizacji spuchly nam juz lby wypelnione wspomnieniami z pustych przestrzeni poludniowego Maroka, ale doceniamy dostep do internetu i cieplego prysznica bez grzyba na scianie. Dzisiaj w srodku nocy dobilismy do Marrakeszu i po dosc hardcorowym oczekiwaniu na swit w brudzie i pyle dworca autobusowego dotarlismy do hotetu, gdzie ucielismy sobie zasluzona przedpoludniowa drzemke. Rzeklem. Reszta potem.

Telegraf

Z ostatniej chwili: holendrzy - wynajety samochod - pustynia - powrot - zmiana zdania - powrot na pustynie - nomadzi - ludzie czarnego ladu i muzyka gnawa - koniec pustyni - swieto rzezi baranow - wszystko zamkniete - autostop - straszna nora - autostop - wawoz - ciern w nodze - wielki 4x4 offroad - peknieta guma - noc w autobusie - poniewierka na dworcu - henna - Marrakesz! O czym wspomnimy niechybnie w nastepnych postach...

Pisklaka porwanie

Bracia i Siostry, Z przykrością stwierdzam, ze mój pisklak, muzyczny przyjaciel, ostoja wypełnionej dźwiękiem ciszy, oaza świętego spokoju, bariera dźwięku w gwarnych autobusach, hałaśliwych hostelach, pełnych harmidru kafejach internetowych, został w Midalcie porwany przez lokalnego kolekcjonera nowoczesnych technologii. Rzuciłem na tego drania wielopoziomowa i dość złożoną klątwę do siódmego pokolenia włącznie. Jeśli jednak wypełni się pierwszy poziom klątwy, to nie będzie drugiego pokolenia, o siódmym już nie wspominając. Rzekłem. Ogłaszam narodziny nowej świeckiej tradycji: na wyjazdach opuszczają mnie pisklaki, o czym można poczytać tutaj .

Midelt

Podeptalismy dzisiaj w okolicach Mideltu. Bujnelismy sie w strone Circ de Jaffa. Sprawa dosc sympatyczna, wawoz wyryty przez wode w skale z atrakcja w postaci wraku samochodu porzuconego przez bialasow jakies trzy miesiace temu podczs gwaltownej ulewy. Tak to tutaj dziala - sucho jak pieprz, ale jak spadnie woda, to wawozy wypelniaja sie woda w blyskawicznym tempie i zamieniaja w rwace potoki. Rzeczone bialasy wjechaly w wawoz, ale po drodze zlapal ich deszcz. Woda porwala bryke (cos napedzane na cztery kola), a goscie wspieli sie na sciany wawozu, co - jak lokalna wiesc niesie - pozwolilo im zachowac zycie. Teraz z wraku pozostala tylko pogieta blacha (tak swoja droga koncertowo pogieta, jakby w wyniku upadku z wysokiej skaly, a nie sponiewierania przez wode) - reszta pewnie zostala zagospodarowana przez autochtoniczne ludy pasterskie. Przykazanie z tego takie: zawsze sprawdz dwa razy gdzie stawiasz namiot, bo w nocy mozesz sie zdziwic jesli w gorach jakas mzawka zrosi skaly. W pol

Alibaba w Hammamie

Alibaba, zostalem Alibaba. Jak widac w tym kraju wystarczy byc bialasem i miec brode, zeby zostac Alibaba. Dzisiaj jeden z autochtonow powiedzial, ze to nie ten Alibaba z bajki, tylko mieli tutaj jakiegos ludka, ktory duzo zarl, w wyniku czego urosl mu olbrzymi brzuch i - zapewne jako skutek uboczny - broda. Tak czy inaczej, jakkolwiek i to tam wszystko inne - jestem Alibaba. To kraj kotow. Jest ich tutaj wiecej niz golebi na krakowskim rynku. Dla odmiany - psow ci u nich niedostatek. Widzielismy doslownie kilka egzemplarzy, przy czym zycie jednego z tychze bylo kwestia co najmniej dyskusyjna. Jesli chodzi o autochtonow. To nie jest lud, ktory mozna do rany przylozyc. Sami dla siebie bywaja nieprzyjemni - widzielismy kilka klotni choc do nas sie jakos szczegolnie nie rzucaja. Z drugiej strony trzeba przyznac, ze raczej sa uczciwi. Goscie od zarcia ulicznego zazwyczaj biora od nas tyle kasy, co od lokalsow, co nie jest wcale takie oczywiste (wystarczy pojechac do Zakopanego (tudzie

Salam Spoko Maroko

Maroko zaskakuje po kilkakroc. Po pierwsze - nie ma swiezo wyciskanych sokow na ulicy, do diaska! Wprawdzie mozna dostac sok w kazdej restauracji dla bialasow, ale nie jest wyciskany na miejscu. Leja toto z duzej butli i nikt poza tworca nie wie skad ten sok pochodzi. Natomiast po opowiesciach spodziewalem sie, ze tutaj na kazdym rogu bedzie jakias wyciskarka, a tymczasem - ku naszemu zaskoczeniu - takowej brak. Nie ma, znaczy sie. Po drugie - ludzie (zazwyczaj) diabelnie mili i malo naganiaczy. Oczywiscie lokalnej goscinnosci daleko do krajow typu Gruzja czy Iran, niemniej jednak i tak calkiem dobrze gosciom idzie. Na tyle dobrze, ze dzisiaj stwierdzilem, ze panuje tutaj spokoj, cisza i sielanka. Ale - nie chwalmy dnia przed zachodem slonca - to dopiero trzeci dzien, dojechalismy dopiero do Fes bujajac sie wprzody przez medyne Tangieru, zatem przed nami jeszcze kawal drogi i sporo przygod. Zeby jednak nie bylo nadmiaru zachwytu - jak sie gosciom cos nie spodoba, to potrafia rzuci

Maroko - pieśń na wejście

Stało się - pierwsza wizyta w Afryce zbliża się wielkimi krokami. Jutro żagle napełniamy wiatrem i fruniemy w stronę Malagi. Stamtąd docieramy do miasta portowego i przesiadamy się na prom do Tangieru. Afryko, przyjmij nas w swoje objęcia, nie zapomnij wypuścić jak przyjdzie na to czas. Rzekłem.

Wolno, nie wolno, jak nie wiadomo, to wolno

Dwa samochody, błyskają światła przecinając mrok nocy... Trzaskają drzwi, słychać psa, kilka czarnych postaci, ewidentnie czegoś szukają. Siedzimy w absolutnej czerni obok namiotu, ukryci w lesie po słowackiej stronie Tatr, dreszczysta niepewność pełza delikatnie pomiędzy łopatkami. - Krzywy, to policja - przyjechali po nas, musimy się ujawnić. Wstajemy, obok nas majaczą drzewa, świat się przesuwa w czerni nocy jakby płynął, idziemy w kierunku latarek. Rozkładam szeroko ręce, żeby widzieli, że nie mam broni, kaszlę, chcę zwrócić ich uwagę zanim wychynę z mroku, łysa pała z błyszczącymi oczami... Czterech umundurowanych, uzbrojeni po zęby, z psem. Otaczają nas dziwnym kręgiem, wszystko dzieje się dość szybko, wyciągam dowód osobisty, dowód rejestracyjny. - Dobry wieczór, dokumenty! Co tu robicie? - Jesteśmy turystami, śpimy w namiocie w tym lesie. - Ej, co ty masz w tym plecaku!? - podskakuje do mnie mały policjant. - Samo jedzenie - otwieram powolnym ruchem plecak prezentując

Mont Blanc

Obraz
Pofrunęliśmy. Widziałem moich towarzyszy padających kolejno na stok jak klocki domina. Pyk, obłok śniegu... pyk, obłok śniegu...; dziwny rytmiczny taniec, którego kolejne akty rozgrywają się w milisekundach. Zanim stałem się podmiotem tego procesu, rzuciłem się na śnieg wbijając głęboko ostrze czekanu. Szarpnięcie było słabsze niż się spodziewałem, cały tramwaj hamował - pięć napędzanych rozszalałą krwią wagoników którym w biologicznych skorupach uruchomił się w całej swej bezwzględnej okazałości instynkt przetrwania. Zatrzymaliśmy się. Spojrzałem w dół, biały kask Daniela majaczył gdzieś pod moimi nogami, 10 metrów od stanowiska, w które wgryzłem się wszystkimi możliwymi wypustkami ciała. Czy ci na dole są już bezpieczni? Nie widzę ich. A może gdzieś wiszą i nie mogą usiąść? Krzyczę, Daniel nie odpowiada, czekam... Po chwili zaczyna się powoli gramolić, siada plecami do mnie; lina chwyta oddech, luzuje się. A zatem zatrzymaliśmy się. Obracam się powoli, próbuję usiąść. Delikatna

Ukraina

- Czy macie jakieś długie noże? - lepkie oczy ukraińskiego celnika ślizgały się po naszych ubłoconych plecakach w bagażniku. "Nie, do diaska!" - pomyślałem - "mamy tylko dwie maczety i jeden pistolet hukowy ukryty w plecaku Wojownika". - Ależ co pan opowiada, mamy tylko noże do krojenia chleba - odpowiadam - jesteśmy turystami, siedzieliśmy kilka dni w górach'. - Ale noży nie macie? - Nie, jesteśmy turystami - przekładam plecaki - o tutaj jest karimata, namiot... Puścił nas, bogom niech będzie chwała. A Wojownik przyznał się, że ma pistolet jak już było za późno. No i jak tu jeździć po świecie z Wojownikami?