Deszcz, jak to w porze deszczowej spadł wieczorem. Stoimy pod daszkiem z grupą ludzi, jest już po zmroku. Kilku facetów odbiega z krzykiem, pod nogami strzelają petardy. Fajnie zaczynają się obchody dnia niepodległości Kolumbii. Idziemy w stronę hostelu. Coraz większy tłum, dużo ludzi ochlapanych pianą, taką sztuczną, rozpylaną z puszki pod ciśnieniem. Coś w rodzaju naszego śmigusa dyngusa - głównym celem są dziewczęta. Coś jest nie tak, tłum przestaje iść, przed nami widzę policję na koniach, pokładają tłum pałkami, tłum ucieka, my zawracany razem z nim. No nic, obejdziemy dookoła, tu wszystkie ulice są w kwadrat. Bujamy na prawo, dochodzimy do placu. Strzelają petardy, koń się płoszy, mundurowy na koniu w jednej ręce trzyma strzelbę, w drugiej lejce, próbuje ogarnąć konia, koń wierzga, tłum ucieka. Zawracamy. No nic, obejdziemy dookoła. Bierzemy dzielnię z lewej. Znowu petardy, dym. No nic. Przeczekamy.