Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2010

Zażółć gęślą jaźń

Alleluja, znowu spoglądam na rzeczywistość diakrytycznie. Na najbliższych dniach planuję posprzątać bloga, usunąć wszystkie błędy, zarówno te ortograficzne jak i stylistyczne, no i - oczywiście - dodać polskie znaczki :-)

Pieśń na wyjście

Impreza ma się ku końcowi, rozpoczynam dzisiaj długi odwrót w stronę cywilizacji, do odartej ze znaczeń codzienności, naznaczonej tęsknotą za przestrzeniami, po których dane mi było stąpać. Z Księciem Ciemności pożegnaliśmy się bez slów. Długo patrzyliśmy sobie w oczy, potem powoli rozsypał się jak figura z piasku pochłonięta przez wiatr pustyni. Znikał w pustce stabilizującej się rzeczywistości powracającej do swojej standardowej trójwymiarowej struktury. Będzie mi go bardzo brakowało. Poszukam go w tarczy księżyca nad Babia Górą, w zapachu ogniska rozpalonego gdzieś w Beskidach, kiedy uda mi się wydrzeć z codzienności, choć na chwilę zawiesić rzeczywistość na kołku i wyruszyć w trasę... Bedę patrzył. Może Książę przemknie gdzieś tam w oddali, łypnie w moją stronę czarnym okiem, odgrzeszy na chwilę świat... Tak, poszukam go, chociaż z biegiem lat coraz trudniej go w sobie odnaleźć. Dziękuję wszystkim, którzy poświecili swój czas na czytanie moich opowieści. Było diabelnie subiekty

Wielkomiejski gawiedziowstręt

Dotarłem do Stambułu. Metropolia jest przerażająco droga i przerażająco europejska. Do tej pory jestem zszokowany, gdyż ponieważ od dwóch miesięcy nie widziałem tylu spasionych białych ryjów nagromadzonych na tak malej przestrzeni. Przyznam, ze nie za dobrze się tutaj czuje, w tym tłumie uruchamia mi się zaawansowany gawiedziowstręt. Wszyscy dookoła pięknie ogoleni, wyprasowani, wyprani, przyjechali liznąć trochę orientu. I liżą tego orientalnego loda, zapominając odwinąć go wcześniej z papierka. Liżą aż do kości, a papka z rozmoczonego papieru i polodowa breja spływa im po rękach. Po autobusowej lekturze 'Turcja w 24 godziny nie tylko dla orłów' zabrałem się za pozycję 'Stambuł w 4 godziny tylko dla parasolek'. Odwiedziłem Aya Sophia i Blue Mosque. To wystarczy, w zupełności wystarczy. Wystarczy. Czuję się rozgrzeszony i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku turystycznego uderzam na lotnisko. Chyba w najbliższym czasie nic mnie nie przyciągnie do tego miasta. Prz

Piąty jeździec

Jeśli już o powrotach mowa, to zapraszam do lektury pewnego komiksu: Piaty Jeździec Rysunki : artysta znany i uznany pod pseudonimem otusiunio . Scenariusz : radhadi, czyli autor tego bloga.

Plany powrotu

Bracia i Siostry, Niniejszym czas mojej wędrówki dobiega końca. W związku z tym ze smutkiem informuję, że nakreślono już ogólny schemat mojego powrotu, który będzie delikatną bujaką z ogólnym kierunkiem ustalonym na Królewskie Stołeczne. Raczej nie mam już więcej głupich pomysłów, bardziej nastawiam się na chillout. Jutro jadę z Silopi do Stambułu. W autobusie, który przewlecze mój zewłok na trasie ponad 1200 km spędzę jedną dobę słuchając muzyki i czytając przewodnik pod tytułem 'Turcja w 24 godziny nie tylko dla orłów'. Pojutrze w nocy wylatuje ze Stambułu i zahaczam delikatnie o Amsterdam. Zamierzam dotrzeć do Królewskiego Stołecznego w sobotę, dnia 18 września, roku pańskiego 2010, o godzinie 1630. Transparenty, czarne dywany, okrzyki mniej lub bardziej obraźliwe mile widziane. To była pierwsza impreza z biletem w jedna stronę. Mam nadzieje, że nie ostatnia.

Irak - zakończenie

Bracia i Siostry, No i wyjaśniło się co oznaczało opisane w jednym z postów 'bujanie się przez kilka dni na południu'. Pojechałem do Iraku, czyli za południową granicę Turcji. Bóg (można sobie wybrać dowolnego) mi świadkiem, iż kiedy rozmyślałem co by tu zrobić z ostatnimi dniami mojej wyrypy, przeszło mi przez głowę, żeby jechać do Kapadocji. Ale jak zacząłem niemrawo się pakować, Książę Ciemności stanął z założonymi rękami w rogu pokoju i spode łba łypał na mnie swym czarnym okiem nieprzeniknionym. Zaiste, ta cisza była przerażająca. Wreszcie rzucił krótko " Ale z ciebie parasolka. Tak, już nawet nie parasol, tylko parasolka. Pa-ra-sol-ka! ", po czym rozpłynął się wolno w powietrzu. No i stało się. Kapadocję natomiast zostawię sobie na emeryturę. Oczywiście, jeśli dożyję. Wprawdzie jeszcze nikt nie przystawił mi kałasznikowa do głowy, ale jak to zgrabnie ujęła pewna pani doktor z jednego z dużych polskich uniwersytetów: "Panie Jakubie, przy pana trybie życi

Lalish

Lalish to mała wioska nieopodal Dohuk, w której znajduje się centrum jazydyzmu, takiej synkretycznej religii charakterystycznej dla Kurdystanu. Dojechałem tam z taksówkarzem, który po pierwsze nie wiedział gdzie ma jechać, po drugie cala drogę opowiadał mi o zdjęciach, które oglądałem na jego telefonie (oczywiście mówił po kurdyjsku, bo angielskiego nie znal), po trzecie w drodze powrotnej kupił sobie piwo i żłopał je trzymając w międzyczasie butelkę między nogami. Ręce miał zajęte kierownicą. Pol Kurdystanu próbowało mi nagrać tę wizytę. Zaczęło się od jednego chłopaka w autobusie z Suleymanii do Erbilu. Znal dobrze angielski, wiec trochę pogadaliśmy. Powiedziałem mu, że zależy mi na wyjeździe do Lalish. Okazało się, że on z kolei ma jakiś znajomych jazydów. Zadzwonił do nich i zdalnie rozhulał machinę organizacyjną informując, ze jakiś białas do nich się wybiera. Ja w międzyczasie kupiłem kartę sim i rozpoczął się taniec telefoniczny. Wykręciłem numer do kolegi mojego rozmówcy (był

Suleymani

Do Suleymani dojechalismy autobusem. Chyba niedawno otworzyli polaczenia, bo relacje z poprzedniego roku jeszcze mowily o taksowkach jako jedynych mozliwych srodkach transportu. Ciesze sie z tego bardzo, bo udalo nam sie podrozowac z ludem, podejsc blisko i zobaczyc jak to wszystko wyglada. Zza szyby klimatyzowanej taksowki, ze sztucznie wygenerowanego swiata pasujacego raczej dla bogatych to sie nie moze udac. Kiedy jest zbyt latwo nie zobaczysz nawet ulomka tego, co sie naprawde w kraju dzieje. W hotelach czekal na nas znowu ten sam nieprzyjemny taniec. W zwiazku ze swietami praktycznie wszystko pozajmowane. Jedyne miejsce, ktore udalo nam sie znalezc po prawie godzinnych poszukiwaniach okazalo sie nieprzyjemna nora (jedno dwuosobowe, porzucone na betonie lozko, ja musialbym spac na ziemi), za ktora gosc chcial 25 dolarow od bialego lba. Troche poczulismy sie zrezygnowani. Po krotkim odpoczynku (tutaj temperatury siegaja 35 i wiecej stopni, co czyni spacer z dwudziestokilogramowymi

Erbil

To byl jeden z bardziej szalonych dni w moim zyciu. Najpierw przejechalem z para przypadkowo poznanych Czechow przez pol irackiego Kurdystanu, a potem w samym centrum miasta palilismy nargile otoczeni dziesiatkami (sic!) turystow z Bagdadu, ktorzy chcieli z nami zrobic sobie zdjecie. Ludzie podchodzili, rozmawiali, czesc robila fotki. W pewnym momencie tlum zrobil sie tak gesty, ze pomyslalem, ze czas juz na nas, ze trzeba zwijac manatki, bo wzbudzilismy zbyt duze zainteresowanie... Ciekawi mnie niezmiernie co ci ludzie sobie mysla o takim indywiduum. Robia zdjecie z jakims obszarpancem z Polski, ktory ma na sobie niemal dziesiecioletnia, podziurawiona przez czas i przeciwnosci losu koszulke z olbrzymia pacyfa, prowadza ozywione dyskusje na migii, generalnie okazuja sympatie. A tymczasem - o ile mi wiadomo - nasza armia niezle narozrabiala w Bagdadzie i okolicach, wiec mam mieszane uczucia co do mozliwych motywacji naszych rozmowcow. Ale staralem sie byc mily i kilka fotek pozwolilem

Dohuk

Iracki Kurdystan przywital mnie dzieciakami, ktore wywalily w powietrze kosz na smieci. Wychodze sobie spokojnie z kibla i widze stojacego w korytarzu rozesmianego dzieciaka, ktoremu na moj widok zrzedla mina. Zaczal machac gwaltownie rekami i krzyczec 'Mister, mister, no!'. Wiedzac co sie swieci schowalem sie za bezpieczny rog i... bach!, petarda wrzucona do kosza eksplodowala z glosnym hukiem. Mlodzi ludzie tutaj ubieraja sie przezabawnie. Maja swoj styl, ktory u nas mozna by u nas nazwac metroseksualnym. Faceci ubrani w kolory typu fiolet, roz, obcisle ciuchy, lub spodnie od dresu. Duzy poziom pstrokatosci, generalnie zaznaczona wyrazna koncepcja w obszarze mody. Starsi nosza tradycyjne stroje kurdyjskie. Na bialasow patrza wyraznie zaskoczeni, chociaz po kilku latach przyzwyczaili sie do znikomego, ale jednak istniejacego ruchu turystycznego. Czesc ludzi probuje zagadac, ale wiekszosc patrzy tylko z oddali usilujac ukryc swoje zainteresowanie. Trzymaja dystans, wygladaj

Irak

Mijalismy plonace szyby naftowe, na bezdrozach tanczyly miniaturowe traby powietrzne, zamykajac w zakletym kregu piasek pustyni. Droga przemykala pod stopami, a ja bujalem przez polnocny Irak na Muzyce Fruwajacej Ryby. Iracki Kurdystan - polnocna czesc Iraku - to autonomiczny region, ktory ma swoj wlasny rzad, ale podlega bezposrednio pod Bagdad. Jest to teren zamieszkaly przez ludnosc kurdyjska i w porownaniu z reszta kraju - bezpieczny. Cala poludniowa linia tego obszaru jest pilnowana przez armie i stanowi cos w rodzaju osobnej granicy. Kurdowie to ponoc najwiekszy narod bez wlasnej ziemii. Jest ich okolo 40 milionow i zyja na pograniczu czterech krajow: Syrii, Iraku, Turcji i Iranu. Do tego jest liczna diaspora rozsypana po calym swiecie. To przyjemny, mily, acz mocno zdystansowany narod. Oczywiscie w porownaniu do innych narodow tej klasy, z ktorymi mialem przyjemnosc wejsc w interakcje. Zeby wjechac w ten teren nie potrzebujemy wizy. Na granicy dostaje sie pieczatke, kt

Poludniowa Turcja

Bracia i siostry, Przemiescilem sie do Van. Z jednej strony bardzo fajne miasto. Z drugiej storny chyba jakies zamieszki tudziez niepokoje spolczene sie tutaj zaczely, gdyz poniewaz zostalem zagazowany na jednym z bazarow i chcac nie chcac uronilem lze (niejedna). Widzialem plonacy ogien i krzyczacych cos aglutynacyjnych. Niestety nie mam zielonego pojecia o co moze chodzic, poniewaz z aglutynacyjnymi sie nie dogadam z powodu brakow jezykowych. Sprobuje spytac w hotelu - tam jeden z nich paszczowo klikal po angielsku. Czytam tez wiadomosci z regionu... Tymczasem znikam na jakis czas - pobujam sie na poludniu, najprawdopodobniej nie bede mial dostepu do netu. Wracam do cywilizacji za jakies piec dni. Trzymajcie sie cieplo, do zobaczenia po tej lub tamtej stronie.

Wyslij truposza na koniec swiata

Niniejszym otwieram konkurs na dalsza trase. Kazdy, nawet najbardziej absurdalny pomysl bedzie brany pod uwage. Jesli przychodzi ci cos ciekawego do glowy, wpisz to w komentarz, wszystkie chwyty dozwolone. Obecnie jestem we wschodniej Turcji. Zapewne czesc z was juz sie zorientowala, ze dla Araratu poswiecilem wyjazd do Tadzykistanu. Nie zdaze zalatwic wizy, wiec nie uda mi sie tam poleciec... Lza. Zatem mozna mnie wyslac do dowolnego miejsca na swiecie, pod warunkiem, ze wize zdobede na lotnisku...

A'psik

Ararat

Obraz
Wejscie na Ararat trwalo trzy dni. Dolaczylem do czternastoosobowej grupy z Iranu korzystajac z posrednictwa jednej z lokalnych agencji. Nie mialem innego wyjscia, bo teren gory jest teoretycznie zamkniety i pilnowany przez armie turecka - zeby tam wejsci trzeba miec permit. Wprawdzie nie ma tam posterunkow, ani check-pointow, ale nie chcialbym eksperymentowac z armia turecka na pograniczu z Armenia (tluka sie o ten teren). Problem z rzeczonym permitem polega na tym, ze formalnie procedura jego wystawienia trwa trzy tygodnie. Spiesze z informacja dla tych, ktorzy skorzystali juz z kalkulatora i uswiadomili sobie, ze nie mialem trzech tygodni do dyspozycji, iz popyt rodzi podaz - ludzie chca permitow, wiec znalezli sie tacy, co te permity sprzedaja. Innymi slowy kwitnie tutaj czarny rynek pozwolen. Dziala to tak, ze koles z agencji, w ktorej usilujesz sobie zalatwic wyjscie na gore ze smiertelnie powazna mina mowi, ze zalatwi Ci permit w ciagu jednego dnia jesli skorzystasz z jego

Barka Noego

Bracia, Siostry i pozostali, Wieść niesie, że Noe zaarkował barkę w miejscu dla inwalidów. Parking zwie się Ararat. Jadę obadać. Trzymajcie kciuki, żeby nie padało, bo jak nie znajdę Arki to żarty się skończą.

Galeria

Bracia i Siostry, Po ciezkich bojach, trudach i znojach; ofierze krwi, potu i lez udalo mi sie udostepnic chaotycznie wybrane zdjecia z biezacej wyprawy. Przepraszam, ze takie niewywolane - przychodza do was prosto z puszki, po przerobieniu i zmniejszeniu przypadkowo zainstalowanym programem graficznym. Posprzatam to wszystko jesli bedzie mi dane. Tymczasem prosze o wyrozumialosc, bo oralem nad tym kilka godzin w jednej z kafei Dogubeyazit. Ok, probe wzbudzenia litosci i wspolczucia mamy juz za soba, wiec proponuje przejsc od slow do czynow. Bracia i siostry, oto Galeria Chaosu . Pozdrawiam, Truposz.

Iran - zakonczenıe

A wıec stalo sıe, wyjechalem dzısıaj z Iranu. Spedzılem tutaj trzy wspanıale tygodnıe, przejechalem okolo 5700 kılometrow, odwıedzıelm wıele cıekawych mıejsc, spotkalem duzo dobrych ludzı. Wiele dobrych rzeczy sıe wydarzylo, a zlych ı tak nıe pamıetam. Tak, bedzıe mı tego mıejsca brakowalo... opuszczalem kraj ze scısnıetym gardlem.

Jest rzecz

Rzecz o Iranıe...   Rzecz o ruchu ulıcznym Przewodnıkowe legendy powıadaja, ze w Iranıe na ulıcach dzıeja sıe straszne rzeczy. W pewnym stopnıu jest to racja, ale wg mnıe to stwıerdzenıe jest mocno przesadzone. I tutaj mamy dwıe mozlıwoscı: albo po pobycıe w Indıach jestem juz calkowıcıe znıeczulony ı raczej nıewıele nowych pomyslow na drodze jest w stanıe mnıe zaskoczyc, albo Iran tam mocno sıe zmıenıl w przecıagu ostatnıch dwoch lat. Nıemnıej jednak ruch jest olbrzymı, samochody albo pedza na zlamanıe karku, albo tkwıa w gıgantycznych korkach. Przejscıe przez ulıce wymaga zımnej krwıı ı nıe lada odwagı. W Teheranıe mıeszka okolo 16 mılıonow ludzı (ofıcjalnıe) ı jezdzı 3 mılıony samochodow*, wıec zartow jest bez. Na czterech pasach mıescı sıe co najmnıej pıec rzedow samochodow, bo kıerowcy maja alternatywne podejscıe do znakow pozıomych, mıedzy tym zasuwaja motocykle, od czasu do czasu rowery ı wozkı o towarowe. Przechodzenıe przez jezdnıe jest podobne do starej gry komputerowej, w

Rozmowki iranskie

Hello mister, thank you, I love you! W Iranie ze znajomoscia jezykow obcych roznie bywa... Wyglada na to, ze narod wlasnie uczy sie jezyka angielskiego. Mlodzi ludzie generalnie cos tam znaja, sporadycznie zdarzaja sie i tacy, ktorzy mowia bardzo dobrze. Ale zasada jest taka, ze w wiekszosci miejsc trzeba sie dogadywac raczkami, na pazurki. I od przyzwoitosci niewerbalnego rozmowcy zalezy rezultat tej wspolpracy. Czasami zdarzaja sie sytuacje dosc zabawne. Np. w teahousie podchodzi do ciebie mlody czlowiek, wyciaga reke i chcac sie przywitac ze smiertelnie powazna mina mowi: 'Thank you'. Na ulicach autochtoni krzycza za bialasami 'Hallo', machaja rekami, czasami narazajac zycie, poniewaz wlasnie na zlamanie kartu pedza na motorze i zblizaja sie do czerwonego swiatla. Bywaja i tacy, ktorzy krzykna 'I love you'. Dla nas dziekowac tylko bogu, ze nie jest to jezyk toniczny. Mozna wydukac cos ze slownika i goscie zrozumieja w czym rzecz. W Chinach to nie dziala.