Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2017

Mongolia - Nie daj się przejechać na wodzie

Obraz
Fragment z pamiętnika. Mongolia, dzień 7. Leniwy poranek, dzień dziecka. Zaczynam godzinę później niż zazwyczaj. Bujam dalej na południe, wieczorem docieram do wylotu zatoki, około 10 kilometrów od całkowicie całkowitego celu mojej wycieczki. Mam już 150, może więcej, kilometrów w nogach. U wylotu zatoki spory ruch - jezioro jak zamarznięte, to udrożnione. Jeżdżą jakieś pojazdy to tu to tam. Zatem wiczorne ćwiczenie polega na tym, żeby dobrze wybrać miejsce na spanie. Nie chciałbym przejść do historii jako pierwszy człowiek, który został przejechany przez samochód... na wodzie. Fakt, że zamarzniętej, ale jednak - byłby to wyjątkowo wątpliwej jakości żart losu. Podchodzę blisko brzegu, widzę szczelinę i postawione na sztorc kry, obok ochrania to półwysep. Wygląda na miejsce idealne. Nie da się wjechać rozpędzonym samochodem. No i - co ważne - nie rzucam się w oczy. Ledwie to pomyślałem, na scenę wjeżdża motor, taki z gondolą, czy jak jej tam. Schodzi parka i z

Mongolia - rzecz o dźwiękach jeziora

Obraz
Fragment z pamiętnika. Mongolia - rzecz o dźwiękach jeziora. Jezioro cały czas gada. Wydaje przeróżne dźwięki, wystukuje całą gamę. Charakterystyka opowieści zmienia się w ciągu dnia. Strzela jak z pistoletu, sucho i krótko, czasem odpala armatę, jedzie głębokimi basami, a dźwięk majestatycznie przetacza się po tafli. Znowuż zmienia ton i idzie w dźwięki blachy falującej na wietrze. Gongiem mi tu pomiata. Trzaska. Huczy. Trzeszczy. Bulgocze. Oj tak, stale bulgocze. Przypomina, że pod spodem, pod lodem - znaczy się - jest całkiem płynna woda. Taka zwykła, mokra, którą - żeby uzyskać - muszę wytapiać ze swojej podłogi. Czyli tafli, po której chodzę. W ciągu dnia dominują armaty, blachy i pistolety. Wieczorem sprawa się zmienia, po zachodzie słońca robi się od razu zimno. I wtedy pęka wierzchnia warstwa, takie pierwsze pięć centymetrów. Ale pęka wszędzie i w tym samym czasie. Robi się klekot. Jezioro klekocze; cały wieczór tak robi. Przypomina mi to stado krabów

Mongolia - Wizytacja na tafli

Obraz
Fragment z pamiętnika. Mongolia - Dzień 5, wieczór - Wizytacja na tafli Odchodzę od mojej wyspy na kilka kilometrów. Przenoszę się bliżej wschodniego, bardziej dzikiego brzegu. Powoli czas na bicie namiotu. Wyszukuję w miarę równy kawałek lodu pomiędzy zamarzniętymi krami. Rozbebeszam plecak, wyciągam namiot i inne klamoty. Z daleka, pewnikiem koło kilometra, widzę dwa samochody jadące po zamarzniętej tafli; zatrzymują się i powoli obracają w moim kierunku. Debatują. W końcu decyzja - jadą do mnie. Wychodzą z samochodów. Czterech. Oglądają sprzęt, dzióbią lód kijkami trekkingowymi, na twarzach lekkie uśmiechy (zdziwienie? zakłopotanie?). - OK? OK? 70 kilometers? OK? - pokazał jeden ręką na południe - OK, no problem, no problem - odpowiadam - OK I pojechali. Jak ich zobaczyłem nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale ta wizytacja przyjechała sprawdzić, czy u mnie wszystko w porządku. Wszak nieczęsto jakieś białasy bujają im po tafli w zimie. Miło. P.S. Teg

Mongolia - Wszystko tutaj nowe

Obraz
Mongolia, dzień 4. Przechodzę po lodzie około 27 kilometrów. Uczę się. Wszystko tutaj nowe. Pamiętam poradę autochtoniczną 'czasami lód cienki'. Uważam. Słyszę po raz pierwszy głos jeziora. Wybuchło. Pomyślałem 'nie, do diabła, to nie może być tak!'. Ale wybuchło i już. Muszę powoli się przyzwyczaić. Zaczynam pracę nad akceptacją, że tak już tutaj będzie. W nocy również. Mijam dwie duże szczeliny w poprzek jeziora. Lód się napręża i pęka. Wystaje na ponad metr. Czy między zwałami lodu jest dziura? Nie wiem, czujnie sprawdzam. Rozbijam obóz na środku jeziora, na żywym lodzie bez śniegu. Trzy śruby lodowe. Powinno przytrzymać, nawet podczas silnego wiatru.

Mongolia - Hovsgol - ruszamy

Obraz
Z pamiętnika podróżnika. Mongolia, dzień 3.  Dojeżdżam po całej nocy do Hatgal. Po prawie 40 godzinach od wyjazdu z Miasta Królów ląduję w miejscu docelowym. Odpalam śledztwo - pytam lokalsów co sądzą o chodzeniu po jeziorze. Fajnie? Niefajnie? Bezpiecznie ili niebezpiecznie? Dowiaduję się, że 'lód czasami bardzo cienki'; postanawiam patrzeć pod nogi. Dowiaduję się, że do Turt na północy potrzebuję jakieś specjalne pozwolenie (przewodnik z kilku lat wstecz o tym milczy, ale kiedyś w Azerbejdżanie zignorowałem dobre rady, że strefa przygraniczna zamknięta i omal mnie nie aresztowali, więc tym razem siedzę cicho i postanawiam posłuchać). Przepakowanie. Przegrupowanie. Przebieranie. Prze-przygotowania. Pożyczam od moich gospodarzy mapę topograficzną regionu. Zostawiam kartkę kto jestem i gdzie idę. Planuję dojść do wyspy, 70km po lodzie i wrócić po drugiej stronie jeziora.  Ruszam.

Mongolia - Pierwsze spotkanie

Obraz
Mongolia - Dzień 2 Ląduję w Ułan Bator. Przy lotnisku, między ulicami - wielka łąka z pasącymi się krowami. Dojeżdżam do centrum lokalnym autobusem z ludem. 40 razy taniej niż taksówką. W mieście - pierwsza przygoda. Nie ma gazu kampingowego - po wybuchu w Chinach wstrzymali wszystkie dostawy. Na szczęście udaje mi się zesztukować przejściówkę z lokalnymi butlami z propanem. Muszę to trzymać podczas gotowania, bo samo nie będzie stało, ale... DZIAŁA! Bujam na przedmieścia na parking, z którego ponoć ruszają prywatne samochody do Khovsgol. Już noc. Obsiadają mnie przewoźnicy. Negocjacje. W końcu jeden wygląda wiarygodnie. Pokazuje mi swój dowód osobisty z wpisaną nazwą miejscowości, do której jadę. W jego busie ludzie, którzy wyglądają na zwykłych podróżnych. Wsiadam. 650 kilometrów, 14 godzin jazdy nad jezioro. Ciasno, ale własno. Ważne, że jadę. Jem pierwszy posiłek. Suuupa zupa!

Otwarcie

Obraz
Tuż przed wyjściem - ostatnie planowanie. Pamiętnik podróżnika jeszcze czysty. Jak będzie? Jest adrenalina.

Kierunek Mongolia

Obraz
Nowy trip - jadę do Mongolii. Cel - przejść zamarznięte jezioro Khovsgol. Takie przedłużenie Bajkału. Dziura w ziemi długa na 140km, szeroka na 40. Będzie zabawa jak diabli.