Senegal - pieśń na wyjście. Rzecz o ograch, kremówkach i cebulach
Senegal jest przefajny. Podobnie jak ogry, cebule i kremówki ma różne warstwy. Warstwa pierwsza to turystyka wyznaczona granicą internetów. Nakreśla ją chmura punktów google maps, bookingów i im podobnych. Skorelowana jest z obszarem geograficznym głównie nad wybrzeżem; jest gwiazdkowa, plażowa i surfingowa. I ceny ma słuszne. Miejsce w dormie w hostelu w Dakarze kosztuje naszą stówkę od osoby (piętnaście tysięcy ichnich franków), za żarcie obiadowe trzeba wyskoczyć z około trzech naszych dyszek. Druga warstwa to świat poza sieciową chmurą. Tam ceny są całkiem fajne. Na ulicach, o ile wiesz ile się płaci i ominiesz próby wrzucenia ci tourist price, można jeść całkiem tanio. Uliczna bagietka z dobrym wsadem, w sam raz na śniadanie, kosztuje poniżej trzech złotych, mieszkać w fajnym pokoju można za trzy dychy od osoby. Ale trzeba wiedzieć gdzie szukać. Czasem poznać kogoś, kto poleci coś fajnego, ale internetowo niewidocznego. Wschód kraju jest nieco inny od zachodu. Jest mniej