Bez pomocy z zewnątrz

 


 
Rozdział: BEZ POMOCY Z ZEWNĄTRZ
 
Na wycieczkę Wisłą popłynąłem w trybie ekspedycyjnym, czyli postanowiłem zachowywać się tak jakby to była wycieczka poza cywilizacją, bez możliwości podskoczenia do sklepu po drodze.
Analogiczne założenie miałem podczas pieszych trawersów Islandii oraz zamarzniętego jeziora w Mongolii. Wszystko po to, żeby poćwiczyć właściwe planowanie dłuższych wypraw. Wszak podczas przygotowania eksploracji obu biegunów, które mam całkiem wysoko na liście, warto umieć oszacować ile sprzętu i zapasów żywieniowych potrzeba na zadany okres, skąd brać prąd i wodę, jak się komunikować i nawigować.
 
Wprawdzie po drodze, w Mieście Królów i u Mikołaja Kopernika, dostałem kilka łakoci od Sztabu Generalnego (smak pomidora po kilku dniach w krzakach jest zaiste niezapomniany), ale postanowiłem zrezygnować z dobierania rzeczy organizacyjnie kluczowych dla tej wycieczki, np. prądu czy zapasów.
W zawiązku z takim założeniem spałem w namiocie na dziko (oprócz dwóch nocy w dużych miastach, które spędziłem na polu namiotowym przy klubie jachtowym, ponieważ tam kończył mi się etap dzienny i brakowało czasu na wypłynięcie poza miasto), zapakowałem do łódki jedzenie na 17 dni, prąd do urządzeń nawigacyjnych i komunikacyjnych brałem ze Słońca. Wodę po przeróżnych przemyśleniach postanowiłem nabierać z wodociągów, pomimo tego, że miałem przy sobie zarówno filtr węglowy, jak i tabletki do odkażania. Być może nasza wiślana woda nadaje się do uzdatniania (zdania w tej materii są podzielone), ale wolałem nie ryzykować metali ciężkich i pestycydów.
Przetestowaliśmy również ze Sztabem Generalnym tzw. 'food drop': paczka przygotowana w Krakowie dojechała do Torunia i zawierała kilka elementów rozszerzających ekwipunek. Taki trik będę stosował podczas planowanego trawersu gór na północy Kanady czy Alaski - ale 'food drop' zrobi umówiony wprzódy pilot awionetki.
 
Inną metodą przygotowania trasy jest zostawianie na niej depozytów. Ten trik można stosować jeśli operuje się w danym terenie przez dłuższy czas i można zrobić dwa kursy po jednej trasie (albo może to zrobić za nas posłaniec). Stosowaliśmy to w szczególności podczas wejścia na Denali czy Aconcaguę: jednego dnia wynosiliśmy depozyt do następnego obozu, wracaliśmy do punktu startu, a następnego dnia przynosiliśmy drugą połowę sprzętu i tak w kółko. Widziałem też na blogach podróżników, że na Islandii można zamówić przesłanie depozytu do określonego miejsca (jakaś zamieszkana przez strażników chatka w interiorze).
 
Oczywiście depozytowanie ma sens tylko podczas długich wycieczek, w których żarcia jest za dużo, żeby targać go na plecach. W moim wypadku postawiłbym granicę na 30 kilogramach, powyżej tego, z szacunku dla własnego kręgosłupa, wolałbym przygotować depozyt żywieniowy w połowie trasy. Ujmując zasięg w metryce czasu - jestem w stanie pojechać na pieszą wycieczkę na dwa-trzy tygodnie (w zależności od pory roku i trudności terenu) i zachować pełną samowystarczalność.
 
Projekt: solowy spływ kajakiem całą żeglowną Wisłą: z Goczałkowic do Gdańska. 13 dni, dystans ~1000km.