Santiago

Pierwsze wrażenia z Santiago nie należą do optymistycznych. Folkloru tutaj na ulicach mało, świat zdominowany przez żądzę konsumpcji, przechodniów wizualnie zaczepiają piękne oczy witryn bankowych lub dużych sklepów galeriokształtnych. Gastronomię całkowicie przejęły fastfoody - nie widać na ulicach normalnych restauracji (choć nieliczne istnieją) - ludzie tłoczą się albo w międzynarodowych śmieciożernych sieciach, albo lokalnych podróbkach zmierzających do hoddogyzacji świata. Walkę o nabijanie brzuchów ludzi z kraju w kształcie papryczki czili wygrał hoddog i cukiernia. Pomiędzy gęstwą tegoż barachła od czasu do czasu znajdzie się jakaś restauracja.

Wczoraj próbowałem dobić się do muzeum sztuki prekolumbijskiej. Niestety chwilowo jest zamknięte - otworzą je za rok, po zakończeniu remontu. Szkoda, inne muzea mnie nie kręcą, skoczę zatem na market rybny i będę szukał jakiś godnych form dwuwymiaru, które w bitach zamknąć mi przyjdzie.