Slowianski taliban

Druga w nocy, oczy sie zamykaja, jestesmy nieco zmuleni kilkoma godzinami jazdy w autobusie. Stoimy w kilku rzedach w strefie kontroli bagazu na granicy z Chile. Pomiedzy nami biega pies, duze bagaze wjezdzaja na tasme. Nagle ktos krzyczy:
- Ten duzy plecak, czyj to?
Zglaszam sie i podchodze do lady.
- Co masz w tym plecaku, otworz. Czy masz jakies jedzenie?
- Tak, suszone: liofilizaty i musli.
- Na pewno tylko suszone? Pokaz mi!
Wyciagam po kolei wymienione produkty.
- Hm... Musli, tak. Suche jedzenie...
Gosc stoi przede mna chwile, zastanawia sie, przerzuca kolejne liofy i sprawdza sklad.
- No dobra. Mozesz isc.
Blyskawicznie probuje spakowac trzydziestokilogramowy plecak, ludzie patrza mi na rece kiedy przekladam kolejne warstwy.


Znowu ustawiaja nas w rzedach, nikt nic nie mowi, nie wiemy na co czekamy. W koncu gosc mowi:
- Bagaze podreczne, torebki i inne rzeczy na tasme!
Idziemy w kolejce do tasmy kazdy zostawia co tam ma pod reka.
- Ten maly plecak, czyj to?
Zglaszam sie i podchodze do lady...

---

Co kraj to obyczaj. Chile ma powazny problem z produktami zywnosciowymi sprowadzanymi do ich kraju. Dlaczego? Nie wiem. Na przejsciu granicznym pelno plakatow typu 'Pomoz nam chronic Chile', lub 'Chile to odpowiedzialnosc wszystkich'. Chronia swoj, zapewne unikalny, system rolnictwa i nie wolno przewiezc zadnych swiezych owocow lub warzyw, miodu, miesa i wszelkiego innego gastronomicznego dobra, ktore moza zakupic w lokalnym supermarkecie po stronie argentynskiej. Tak oto zostalem terrorysta, gastro-talib ze slowianska geba, co to musli przez poludniowe granice przemycal.

Coz za diabelstwo, dobrze, ze nie wywalili mi liofilizatow.