Przekleństwa
Przekleństwo koła
Z gór wracałem tę samą drogą do stolicy państwa z przerwą na supernoc w Baucau. Transport tutaj trzyma klasę, więc powrót rozpoczęliśmy od wymiany koła w żółtej ciężarówce.
Przekleństwo Euro
W nocy dopadło mnie Euro - około 5 rano*, po skończonym meczu pół, ćwierć, czy też innym ćfinałowym na ulice wyszło stado młodzieży popierające jedną z drużyn europejskich i rozpoczęli zakłócanie ciszy nocnej wystarczająco skutecznie, żeby mnie obudzić i zniweczyć perfekcyjny plan wyspania się po raz pierwszy od wielu dni. Jedna drużyna z Europy skopała dupę innej drużynie z Europy, a Timor się cieszy.
Przekleństwo muzyki
Na zakończenie warto wspomnieć o drugim etapie podróży. W autobusie z Baucau do Dili siedziałem pod jedynym sprawnym głośnikiem. Tutaj w autobusach jest bardzo azjatycko, czyli błyskotki muszą błyszczeć, muzyka musi ryczeć. Gówniana muzyka, gwoli ścisłości. Było dość daleko do kierowcy, który okazał się melomanem, gdyż ponieważ podkręcał dźwięk do granic możliwości. Ja mniej więcej po trzydziestu trzech minutach czułem się jak na chińskiej torturze, chociaż wcisnąłem głęboko w uszy słuchawki mojego walka, żeby wytłumić ten jazgot.
Na szczęście musiałem tego słuchać jedynie pół drogi, bo w autobusie skończyło się paliwo i kierowca musiał wyłączyć radio. Tymczasem my, to znaczy pasażerowie transportu niedokonanego, przesiedliśmy się do przypadkowo przejeżdżającej ciężarówki i kontynuowaliśmy naszą podróż ogłuszani rykiem wiatru, obijani metalem, gdyż nie było się czego chwycić, a kierowca chciał udowodnić, że jednak można jechać szybko na pozbawionej asfaltu (tu i ówdzie) drodze.
* Mamy tutaj przesunięcie czasowe - jesteśmy jakieś 8 godzin do przodu. Więc mecze wypadają bladym świtem.
Z gór wracałem tę samą drogą do stolicy państwa z przerwą na supernoc w Baucau. Transport tutaj trzyma klasę, więc powrót rozpoczęliśmy od wymiany koła w żółtej ciężarówce.
Przekleństwo Euro
W nocy dopadło mnie Euro - około 5 rano*, po skończonym meczu pół, ćwierć, czy też innym ćfinałowym na ulice wyszło stado młodzieży popierające jedną z drużyn europejskich i rozpoczęli zakłócanie ciszy nocnej wystarczająco skutecznie, żeby mnie obudzić i zniweczyć perfekcyjny plan wyspania się po raz pierwszy od wielu dni. Jedna drużyna z Europy skopała dupę innej drużynie z Europy, a Timor się cieszy.
Przekleństwo muzyki
Na zakończenie warto wspomnieć o drugim etapie podróży. W autobusie z Baucau do Dili siedziałem pod jedynym sprawnym głośnikiem. Tutaj w autobusach jest bardzo azjatycko, czyli błyskotki muszą błyszczeć, muzyka musi ryczeć. Gówniana muzyka, gwoli ścisłości. Było dość daleko do kierowcy, który okazał się melomanem, gdyż ponieważ podkręcał dźwięk do granic możliwości. Ja mniej więcej po trzydziestu trzech minutach czułem się jak na chińskiej torturze, chociaż wcisnąłem głęboko w uszy słuchawki mojego walka, żeby wytłumić ten jazgot.
Na szczęście musiałem tego słuchać jedynie pół drogi, bo w autobusie skończyło się paliwo i kierowca musiał wyłączyć radio. Tymczasem my, to znaczy pasażerowie transportu niedokonanego, przesiedliśmy się do przypadkowo przejeżdżającej ciężarówki i kontynuowaliśmy naszą podróż ogłuszani rykiem wiatru, obijani metalem, gdyż nie było się czego chwycić, a kierowca chciał udowodnić, że jednak można jechać szybko na pozbawionej asfaltu (tu i ówdzie) drodze.
* Mamy tutaj przesunięcie czasowe - jesteśmy jakieś 8 godzin do przodu. Więc mecze wypadają bladym świtem.