W stronę Malezji

Mój czas w Indonezji dobiega końca. Wyprawa dookoła świata rządzi się swoimi prawami. Bawiłem się dobrze, ale czas na zmiany - wszak świat czeka.

Jak się już rzekło - nie odkryłem w pełni tego kraju (jak i wielu poprzednich), za mało miałem czasu. Z powodu dużych odległości i niezbyt sprawnie działającego transportu publicznego nie udało mi się - jak to zazwyczaj starałem się robić - skrócić dystansu i pojeździć z ludem tej ziemi. Po kraju latałem, albo korzystałem z super-wygodnego-i-przy-okazji-drogiego transportu dla turystów, czyli dobrze zorganizowanego izolatora, który skutecznie odgradza od prawdziwego życia (takie są reguły tej gry, żeby się dowiedzieć, trzeba się ściorać). Innymi słowy zaglądnąłem do kraju przez dość małe okienko, zobaczyłem natomiast wystarczająco dużo, żeby chcieć tutaj wrócić i dalej eksplorować.

Z mojej perspektywy Indonezja to taki nowocześniejszy Timor. Bardziej rozdeptany przez nasze drogie buty. W niektórych obszarach wręcz przez nas zniszczony (np. Bali). W niektórych dziewiczy, nieodkryty, warty eksploracji (okolice MtRinjani, poza wioskami obleganymi przez trekkerów). Każda wyspa ma swoją lokalną specyfikę, ludność jest etnicznie i religijnie niejednorodna. Na Javie dominuje Islam, na Lombok Chrześcijanie koegzystują z Muzułmanami, w indonezyjskiej części wyspy Timor dominuje Chrześcijaństwo. Nie wiem jak im ten tygiel wychodzi na zdrowie. Jak wiemy z historii, również współczesnej, w niektórych krajach tego typu kompozycja iskrzy dość dynamicznie. Bardzo ciekawi mnie co się dzieje poza trasami turystycznymi, w wioskach, na małych wyspach. Musi być przecudnie...Jednak poszukać odpowiedzi na te pytania będzie mi dane w innym czasie i innym miejscu.

Otwieramy zatem nowy rozdział. Jutro bujaka w stronę Malezji, zatem Bracia i Siostry... Idzie nowe!