Rybki

Włożyłem nogi do wody. I nagle ryby, mnóstwo ryb, stopy zniknęły w gęstwinie. Mój zmysł dotyku oszalał, łaskotanie przekroczyło granice wytrzymałości. Podskoczyłem i wyciągnąłem nogi. Spróbowałem drugi raz, eksplozja iskierek, dziesiątek łaskoczących punktów, spróbowałem wytrzymać dłużej, ale nie udało się.

Spojrzałem na gościa naprzeciwko, który siedział z kamienną twarzą i przyglądał się mojej ławeczkowej ekwilibrystyce.
- Przyzwyczaisz się, poczekaj chwilę.
No i miał rację. Po jakimś czasie udało mi się usiąść spokojnie. Rybne spa, taka wielopunktowa, organiczna forma pumeksu. Wkładasz nogi do wody, a ryby sprzątają co tam jest do posprzątania.

Wrócę do nich, zmierzę się jeszcze z rybkami, co stopy gryzą.

Moja przygoda w Kuala Lumpur dobiega końca. Odwiedziłem wszystkie miejsca, które uznałem za godne uwagi. Oglądałem muzea, architekturę, bujałem się po nocnych bazarach. Nie wyjechałem tylko na most łączący dwie wieże, bo cenę uznałem za bezczelną i absolutnie nieadekwatną do jakości usługi. Ale, ale... przecież pojechałem tam po darmowy bilet, bo mój przewodnik coś wspominał o porannych, darmowych wejściówkach, więc każda cena przekraczała moje oczekiwania. Tak czy inaczej opis z przewodnika okazał się nieaktualny, ja na wieże nie wyjechałem, natomiast uderzyłem do muzeum sztuki Islamu (które przed wizytą przyprawiało mnie o dreszczyk emocji, a po -  już o nieco mniejszy, ale wciąż żywy), a zaoszczędzone pieniądze wydam na jakiś hedonistyczny cel po powrocie do Miasta Królów.

Z muzeami różnie tutaj bywa. Niby nie zachwycają, a nie ma się za bardzo do czego przyczepić. Po prostu są blisko granicy 'dobre', ale daleko od granicy 'przeciętne'. Ciekawe było muzeum sztuki Islamu, muzeum tekstyliów, część narodowego. Nie odkryłem życia nocnego, tym zajmę się w innym rozdziale mojego życia. W końcu muszę zostawić jakiś powód, żeby tutaj wrócić.