Droga do Quby

Bracia i siostry,

Dzien wczorajszy byl co najmniej przedziwny. Obudzilismy sie rano na plazy, wykonalismy nierytualne ablucje poranne w jeziorku Kaspijskim i objuczeni niczym wielblady na jedwabnym szlaku ruszylismy do swiatyni Zaratusztry w Suraxani. Po drodze namierzylismy jakiegos lokalsa, ktory skierowal nas do znajdujacej sie nieopodal miejscowosci, ktorej nazwy teraz nie pomne, a w ktorej znajdowac sie miala przecudna wierza zbudowana w wieku bodaj pietnastym. Jako ze jestesmy turystami, ktorzy chetnie ze sciezek turystycznych schodza, udalismy sie we wskazanym kierunku.

Trafilismy tam na wyklejonego w trzecia faze duchownego szyickiego, ktory ugoscil nas herbata na terenie meczetu i prawil cos o trudach zycia w Azerbejdzanie. Po tym dziwnym spotkaniu dotarlismy w godzinach wieczoranych do stolicy, gdzie przydybal nas wlasciciel kafei internetowej oferujac wspolne ogladanie meczu oraz spanie. Jak to juz wczoraj zostalo napisane, zdecydowalismy sie na ten spontaniczny taniec i tak oto wyladowalismy w jaskini lwa, otoczeni czarnymi czuprynami lokalnych rozrabiakow. Co ciekawe kultura kibicowania tutaj jest nieco inna niz w miejscach blizszych naszemu sercu. W ciagu calego spotkania Azerzy wypili morze herbaty, w czym im dzielnie wtorowalismy, nie robili zbyt duzo halasu, a na nas starali sie nie zwracac uwagi. Nawet jak Wisla bezczelnie strzelala bramki.

I tutuaj znowu nastapila zmiana planow. W okolicach pierwszej w nocy zdecydowalismy sie jednak jechac poza miasto, obejrzec ognie planace tutaj od lat (gaz wydzielajacy sie z ziemi), a przy okazji przespac sie gdzies w okolicy.

Lokalni straznicy powiedzieli nam, zeby nie spac na okolicznych lakach, bo tam pelno wezy. A my, jak to klasyczne chojraki, poburczelismy pod nosem, ze to jakas sciema i juz sie mielismy w trawy wybierac, kiedy jakis przeblysk rozsadku nakazal nam spac w altance betonowej wskazanej przez lokalnych ludkow. Rano Pietras, w poszukiwaniu ustronnego miejsca, udal sie na pobliskie laki i ku powszechenmu zdziwieniu amatorow, ktorymi jak sie okazalo jestesmy, na swej drodze spotkal dwa gady. Ciekawe, czy jadowite...

Na zakonczenie tej przygody zlapalismy na stopa policjanta, ktory podrzucil nas na przedmiescia Baku i tak oto zawitalem w cywilizacji w poszukiwaniu kafei internetowej...

Dzisiaj pozegnalem sie ze swoimi kolegami. Oni - ograniczeni czasem - jada dzis w nocy do granicy z Iranem. Ja, samotnie, bujam na polnoc Azeru, w ukochane gory. Pierwszy etap to przejazd okolo 170 km do miejscowosci o nazwie Quba. Stamtad planuje dojechac do wioski Xinaliq. Co potem, nie wiem. Na pewno za jakies piec, szesc dni chce przekraczac granice z Iranem, bo to jeden z glownych punktow tegorocznej wyprawy.

I tak to juz plecie sie los na wyrypach tego typu. Mielismy jezdzic przez miesiac razem. Tymczasem spedzilismy ze soba moze cztery dni. Sam bylem na Kazbeku, sam pobujam do Quby.