Oaza
Wbilem sie w akwen cieszac sie jak dziecko. Tymczasem Ksiaze Ciemnosci unosil sie nad powierzchnia wody ze splecionymi nogami i w trojwymiarze odtwarzal ze stuprocentowa dokladnoscia bitwe pod Salamina. Plywalem w kretym wawozie, ktorego sciany byly odlegle na wyciagniecie reki, a nade mna decydowaly sie losy miniaturowych mocarstw...
***
Z Yazdu pojechalem na polnocny-wschod, do Tabasu, miejscowosci, z ktorej chcialem wyruszyc w kierunku oazy zwanej Ezmirghan.
Jedyny mozliwy transport wyruszal o godzinie 20, a zgodnie z obliczeniami do celu powinienem dotrzec okolo 4 rano, co oznaczalo nocne, ale niezbyt dlugie czekanie na pierwszy autobus przesiadkowy lub takse. Ale jak to z Azja bywa, czasy bywaja roznie podawane... Przygoda nie mogla byc za latwa i zostalem wysadzony z autobusu w srodku krainy nigdzie, na jakims opustoszalym rondzie o godzinie w pol do drugiej w nocy. Do miasta daleko, dworca autobusowego niet, zabudowan niet. Coz bylo robic. Rozbilem sie gdzies w krzakach, bez namiotu, ale za to z muza na uszach i... zasnalem.
O poranku udalo sie dosc szybko znalezc polaczenie do Ezmirghan. Oaza jest niesamowita. Wbity w pustynie bezmiar zieleni, palmy, pola ryzowe, granaty, limonki, figi i takie tam inne. Na koncu tego raju rzeczka przebijajaca sie przez malutki, mozliwy do poplyniecia wawoz. W sam raz cos dla mnie. Po tylu dniach tulaczki, bujania sie po pustyniach, w temperaturze czeterdziestu paru stopni i wiecej laduje w miejscu plywalnym i nadzwyczaj atmosferycznym.
***
Z Yazdu pojechalem na polnocny-wschod, do Tabasu, miejscowosci, z ktorej chcialem wyruszyc w kierunku oazy zwanej Ezmirghan.
Jedyny mozliwy transport wyruszal o godzinie 20, a zgodnie z obliczeniami do celu powinienem dotrzec okolo 4 rano, co oznaczalo nocne, ale niezbyt dlugie czekanie na pierwszy autobus przesiadkowy lub takse. Ale jak to z Azja bywa, czasy bywaja roznie podawane... Przygoda nie mogla byc za latwa i zostalem wysadzony z autobusu w srodku krainy nigdzie, na jakims opustoszalym rondzie o godzinie w pol do drugiej w nocy. Do miasta daleko, dworca autobusowego niet, zabudowan niet. Coz bylo robic. Rozbilem sie gdzies w krzakach, bez namiotu, ale za to z muza na uszach i... zasnalem.
O poranku udalo sie dosc szybko znalezc polaczenie do Ezmirghan. Oaza jest niesamowita. Wbity w pustynie bezmiar zieleni, palmy, pola ryzowe, granaty, limonki, figi i takie tam inne. Na koncu tego raju rzeczka przebijajaca sie przez malutki, mozliwy do poplyniecia wawoz. W sam raz cos dla mnie. Po tylu dniach tulaczki, bujania sie po pustyniach, w temperaturze czeterdziestu paru stopni i wiecej laduje w miejscu plywalnym i nadzwyczaj atmosferycznym.