Esfahan

Lezalem na podlodze uslanego dywanami meczetu i obserwowalem misternie zdobiona kopule. Wisialem w pustce, zawieszony pod bezmiarem ornamentu. Nie bylem sam, ale nikt nie pojawial sie w polu mojego widzenia. Slyszalem zwielokrotnione przez echo glosy ludzi i buszujacych w azurowym sklepieniu ptakow. Rytmiczny szmer, rytmoszmer, swiadectwo obecnosci.

Do Esfahan dotarlismy z Deimianem poznym wieczorem. Ulokowalismy sie w hotelu (nie omieszkalismy sie potargowac) i poszlismy na krotki spacer po miescie.
Powiadaja, ze to najpiekniejsze miasto Iranu. Ja mialem wrazenie, ze dotarlem do iranskiego odpowiednika Samarkandy, ale zbudowanego w nieco mniejszej skali. Taki to swiat, dyfuzja idei, powielenie istniejacego. Pytanie, w ktora strone.

Miasto jest przyjemne, chociaz nie zaparlo mi tchu w piersiach. Moze dlatego, ze juz widzialem tego typu architekture, moze dlatego, ze czterdziesci pare stopni w cieniu plus ramadanowy glod zmniejszyly moj turystyczny entuzjazm. Kto wie... Faktem jest, ze z biegiem lat przestaje mnie cieszyc zwiedzanie oparte o liste zabytkow z przewodnika. Bardziej cenie sobie konwersjacje z autochtonami przy wieczornej herbacie i impresje dzwiekowe na podlodze swiatyni.

Dzisiaj mialem ciekawa pogawedke z Imamem z lokalnego meczetu. Calkiem niezle znal sie na chrzescijanstwie i wciagnal mnie w filozoficzna dyskusje na temat istoty trzech osob boskich w katolicyzmie. Zapewne probowal nauczac. Wymienilismy sie adresami mailowymi i nie zawaham sie z nim pokorespondowac. Mam sporo pytan dotyczacych szyizmu, a to przeciez samo zrodlo wszelkiej wiedzy teologicznej.