Wymiary
Zmieniłem wymiary, wszedłem w podroż drugiego rzędu - podróż w podróży.
Zatrzymałem się w pędzie i świat ruszył dookoła mnie. Siedziałem w jednym miejscu, a odwiedziłem setki osób, miejsc, charakterów, światopoglądów, stylów życia, wydarzeń o różnym znaczeniu i natężeniu emocjonalnym. Bylem zły i dobry jednocześnie. Zasypiałem i budziłem się razem z bohaterami filmu, razem z nimi majaczyłem, miałem dobre i złe sny, bylem budzony nocnymi telefonami przez moich przyjaciół, wrogów, współpracowników, podwładnych, przełożonych, odpowiadałem na pytania policji, sam zadawałem pytania. Obserwowałem świat w pigułce; to była przeciążeniowa podróż w czasie i przestrzeni.
Wizyta w muzeum zamieniła mnie i świat miejscami. Do tej pory, podczas mojej podróży, płynąłem względem nieruchomego świata. W kinie to ja się zatrzymałem, a świat popłynął dookoła mnie. W przerażającym tempie.
To krótka impresja na temat filmu The Clock - można o nim poczytać tutaj. To cacko jest jednym wielkim, dwudziestoczterogodzinnym kolażem scen z przeróżnych filmów. Jedyną wspólną częścią jest czas - wszystkie sceny zsynchronizowane są z czasem w świecie rzeczywistym. O północy przeżywasz z bohaterami północ - zegary w filmie wybijają Twoją godzinę. Siedzisz w tym kalejdoskopie i nie możesz się oderwać. Poznajesz tych aktorów widząc ich jednocześnie w różnym wieku, obserwujesz sceny z każdej epoki, każdego czasu, każdego miejsca. Wchodzisz w historię i w niej tkwisz.
W kinie przesiedziałem całą noc, około 8 godzin, zatem karuzela bez fabuły trwałą jedną trzecią standardowej doby. Trochę drzemałem, wypiłem morze kawy i zjadłem kilka przygotowanych wprzódy kanapek. Po wyjściu z kina otrząsnąłem się i... wsiadłem w autobus zmieniając ponownie układ odniesienia. Świat się zatrzymał. Ja tymczasem ruszyłem w nieznane.
Zatrzymałem się w pędzie i świat ruszył dookoła mnie. Siedziałem w jednym miejscu, a odwiedziłem setki osób, miejsc, charakterów, światopoglądów, stylów życia, wydarzeń o różnym znaczeniu i natężeniu emocjonalnym. Bylem zły i dobry jednocześnie. Zasypiałem i budziłem się razem z bohaterami filmu, razem z nimi majaczyłem, miałem dobre i złe sny, bylem budzony nocnymi telefonami przez moich przyjaciół, wrogów, współpracowników, podwładnych, przełożonych, odpowiadałem na pytania policji, sam zadawałem pytania. Obserwowałem świat w pigułce; to była przeciążeniowa podróż w czasie i przestrzeni.
Wizyta w muzeum zamieniła mnie i świat miejscami. Do tej pory, podczas mojej podróży, płynąłem względem nieruchomego świata. W kinie to ja się zatrzymałem, a świat popłynął dookoła mnie. W przerażającym tempie.
To krótka impresja na temat filmu The Clock - można o nim poczytać tutaj. To cacko jest jednym wielkim, dwudziestoczterogodzinnym kolażem scen z przeróżnych filmów. Jedyną wspólną częścią jest czas - wszystkie sceny zsynchronizowane są z czasem w świecie rzeczywistym. O północy przeżywasz z bohaterami północ - zegary w filmie wybijają Twoją godzinę. Siedzisz w tym kalejdoskopie i nie możesz się oderwać. Poznajesz tych aktorów widząc ich jednocześnie w różnym wieku, obserwujesz sceny z każdej epoki, każdego czasu, każdego miejsca. Wchodzisz w historię i w niej tkwisz.
W kinie przesiedziałem całą noc, około 8 godzin, zatem karuzela bez fabuły trwałą jedną trzecią standardowej doby. Trochę drzemałem, wypiłem morze kawy i zjadłem kilka przygotowanych wprzódy kanapek. Po wyjściu z kina otrząsnąłem się i... wsiadłem w autobus zmieniając ponownie układ odniesienia. Świat się zatrzymał. Ja tymczasem ruszyłem w nieznane.