Ponad chmurami

Noc minęła spokojnie. Spałem na małym cyplu wysuniętym w stronę przepaści, z trzech stron podciętym turniami, za to łatwo osiągalnym z czwartej strony. Żeby nie było niejasności - szczyt nie jest trudny, wręcz przeciwnie, bezczelnie łatwy (na ten przykład na szczycie niewątpliwie pasły się krowy, ponieważ znalazłem dowody ich obecności), po prostu tu i ówdzie jest gdzie polatać.


O poranku długo czytałem, jadłem śniadanie, doskonale się bawiłem. Potem obszedłem moje stanowisko szukając dalszych ścieżek. Niestety  trasa, którą wybrałem okazała się zbyt stroma. Poszedłem na rekonesans z sercem na ramieniu, za to bez plecaka, ale według mnie ta grań była nierobialna. Na pewno nie z dwudziestokilogramowym gratem na plecach. Wycofałem się zatem i znalazłem inny szczyt, na który można było wejść. W sumie deptałem kilka godzin po okolicznych graniach, a pode mną kotłowały się chmury - miałem wrażenie, że jestem na jakiejś wyspie otoczonej białym oceanem. Pewnie tam na dole padało.

Z lokalnych ciekawostek: samo załatwienie wody zajęło mi dwie godziny. Te góry są suche jak pieprz o tej porze roku (potem zaczyna padać i latają tutaj wodospady). Ale nie miałem innego wyjścia – nie mogłem przynieść ze sobą wody na dwa dni, czyli co najmniej 8 litrów. Nie uniósłbym tego w plecaku. Zatem musiałem poświęcić czas na sprawy gospodarcze. Tak to właśnie wygląda w nieoswojonych górach. W Tatrach jesteśmy przyzwyczajeni do bardzo umiarkowanego klimatu i wszędobylskiej infrastruktury dostarczającej wszelkiego dobra cywilizacyjnego. Tutaj tego nie uświadczysz, schronisk niet, źródeł niet. Sam zadbaj o siebie.