Krótki dystans
Po raz kolejny, żeby bliżej
zapoznać się z miejscową implementacją projektu ‘życie’, skracam dystans.
Wyskoczyłem z bezpiecznego świata, który można sobie tutaj dość łatwo kupić za dolary i
zamiast jeździć taksówkami popylam na butach machając do zaczepiających mnie
młodzieńców, jeżdżę mikroletami, czyli formą lokalnego transportu publicznego
(małe busiki z ławkami wzdłuż burt wypełnione po brzegi autochtonami, którzy z
zaciekawieniem taksują mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczami), na dłuższych
dystansach zamiast wynajmować samochód (na który chyba nie byłoby mnie stać
zważywszy na skalę toczącego się projektu) wsiadam w autobus.
Jak zwykle na ulicach zwracam
na siebie uwagę. Po pierwsze jestem obładowany jak wielbłąd (co od początku
mojej podróży rozbawia niemal do łez wszystkich, niezależnie od rasy, płci,
wieku, pochodzenia i przynależności gatunkowej (bo jestem przekonany, że gekony
również się ze mnie śmieją)), po drugie jestem zarośnięty jak niedźwiedź, po
trzecie mam bezczelnie blady i słowiańskim rytem naznaczony ryj.