Szaleniec

Przyczepił się do mnie po zejściu z góry. W jednej z wiosek, w której czekałem na transport. Problemem nie było jego szaleństwo, którym bym się jakoś szczególnie nie przejął, tylko długi, niemal dwumetrowy drąg, który dzierżył w łapach. Tubylcze dzieciaki przed nim uciekały, a starsi byli wyraźnie przestraszeni w jego obecności, więc nie wiedziałem czego się spodziewać. Szwendał się za mną bite pół godziny. Poszedłem do sklepu, stał na zewnątrz, przyspieszyłem kroku, zaczął za mną biec. Ludzie dookoła kreślili znak krzyżyka na czole pokazując mi, że to człowiek niespełna rozumu, jakbym tego nie widział, ale nikt nie próbował mu wyperswadować tego szwendania.

Koniec końców okazał się człowiekiem zupełnie niegroźnym. Ale jak to się rzekło kilka postów niżej, nie lubię jak ktoś ma przy mnie broń (obuchową, kłującą, palną, czy jakąkolwiek inną), więc byłem nieco zaalarmowany i stale patrzyłem mu na ręce.