Góry Śnieżne - uziemienie
W nocy zerwał się wiatr. Pomimo skalnej osłony miotał ścianami namiotu wystarczająco głośno, żeby mnie obudzić. Założyłem zatyczki do uszu i próbowałem dalej spać.
Rano otworzyłem zamarznięte wejście do namiotu i nic nie zobaczyłem. A ściślej - zobaczyłem miejsce po górze, na którą wspiąłem się uprzedniego dnia, spowite białym całunem. Tu i ówdzie majaczyły czarne skały, widoczność może na 50 metrów.
Postanowiłem czekać - jak na moje umiejętności pogoda nie nadawała się na wyjście. Nie znałem tych gór, a szlaki jak na warunki zimowe są straszliwie słabo oznaczone. Powiedzmy sobie szczerze - w ogóle nie są oznaczone. Goście wprawdzie mają tutaj wydeptane chodniki i w lecie nie ma problemu ze znalezieniem trasy, nawet przy znikomej widoczności: po prostu patrzysz pod nogi i idziesz po wydeptanej ścieżce. Ale zapomnieli o zimie i nie umieścili tam żadnych wysokich palików. Kiedy wszystko jest zawiane śniegiem ścieżki zazwyczaj nie widać - od czasu do czasu znajduje się jakieś wyrównanie, kilka linii prostych sugerujących, że ta bruzda pod śniegiem to dzieło człowieka. A góry tutaj mają specyficzny kształt - na górze jest płasko jak na lotnisku, natomiast stoki po bokach coraz mocniej się pochylają, by tu i ówdzie urwać się turniami do leżących poniżej potoków. Zatem wyobraź sobie, że stoisz na lotnisku we mgle - dookoła wszystko wygląda tak samo i czasem nie wiadomo, gdzie zaczyna się koniec góry, gdzie jest grań, gdzie stok, gdzie jest na dół, gdzie pod górę.
Około południa wybrałem się na szczyt, żeby zrobić zdjęcia dokumentujące moją wyprawę. W nocy, podczas pierwszego wejścia zrobiłem tylko foto z komórki. Mój duży aparat nie ma lampy błyskowej, więc musiałem wrócić za dnia, żeby uzupełnić dokumentację. Nie odważyłem się odejść od namiotu bez zapisania pozycji gps i sprawdzenia urządzeń - czy aby na pewno sprowadzą mnie w tym mleku do domu. Wiało tak, że wypłukiwało myśli spod czaszki. I przy okazji padało. Po sesji zdjęciowej schodziłem ze szczytu wyjąc niemal z bólu - zimny wiatr i śnieg bardzo szybko poradziły sobie z pozbawionymi rękawiczek dłońmi.
I na tym skończył się projekt na dzień drugi - pogoda zatrzymała mnie w namiocie. Szczęśliwego, bo w końcu mogłem poczytać, poćwiczyć, odpocząć.
Rano otworzyłem zamarznięte wejście do namiotu i nic nie zobaczyłem. A ściślej - zobaczyłem miejsce po górze, na którą wspiąłem się uprzedniego dnia, spowite białym całunem. Tu i ówdzie majaczyły czarne skały, widoczność może na 50 metrów.
Postanowiłem czekać - jak na moje umiejętności pogoda nie nadawała się na wyjście. Nie znałem tych gór, a szlaki jak na warunki zimowe są straszliwie słabo oznaczone. Powiedzmy sobie szczerze - w ogóle nie są oznaczone. Goście wprawdzie mają tutaj wydeptane chodniki i w lecie nie ma problemu ze znalezieniem trasy, nawet przy znikomej widoczności: po prostu patrzysz pod nogi i idziesz po wydeptanej ścieżce. Ale zapomnieli o zimie i nie umieścili tam żadnych wysokich palików. Kiedy wszystko jest zawiane śniegiem ścieżki zazwyczaj nie widać - od czasu do czasu znajduje się jakieś wyrównanie, kilka linii prostych sugerujących, że ta bruzda pod śniegiem to dzieło człowieka. A góry tutaj mają specyficzny kształt - na górze jest płasko jak na lotnisku, natomiast stoki po bokach coraz mocniej się pochylają, by tu i ówdzie urwać się turniami do leżących poniżej potoków. Zatem wyobraź sobie, że stoisz na lotnisku we mgle - dookoła wszystko wygląda tak samo i czasem nie wiadomo, gdzie zaczyna się koniec góry, gdzie jest grań, gdzie stok, gdzie jest na dół, gdzie pod górę.
Około południa wybrałem się na szczyt, żeby zrobić zdjęcia dokumentujące moją wyprawę. W nocy, podczas pierwszego wejścia zrobiłem tylko foto z komórki. Mój duży aparat nie ma lampy błyskowej, więc musiałem wrócić za dnia, żeby uzupełnić dokumentację. Nie odważyłem się odejść od namiotu bez zapisania pozycji gps i sprawdzenia urządzeń - czy aby na pewno sprowadzą mnie w tym mleku do domu. Wiało tak, że wypłukiwało myśli spod czaszki. I przy okazji padało. Po sesji zdjęciowej schodziłem ze szczytu wyjąc niemal z bólu - zimny wiatr i śnieg bardzo szybko poradziły sobie z pozbawionymi rękawiczek dłońmi.
I na tym skończył się projekt na dzień drugi - pogoda zatrzymała mnie w namiocie. Szczęśliwego, bo w końcu mogłem poczytać, poćwiczyć, odpocząć.