O Aborygenach
Co myślisz o Aborygenach?
- Trzymałbym się od nich z daleka. Oni zawsze mają coś do udowodnienia.
- Wiesz, to wrzód na dupie. Aborygeni, którzy mieszkają po staremu są jednymi z najmilszych ludzi, jakich znam. Ale ci z miast, wchodzący w kolizję z naszym światem, to wrzód na dupie.
- Oni porzucili swoje rytuały. Nie odprawiają już ceremonii. A bez ceremonii ta kultura umiera. Jak niby mają przekazywać wiedzę, jeśli tego nie robią?
- Goście nie unieśli gwałtownego przeskoku z buszu do miast. Nie byli na to gotowi. Jak mają niby mieszkać w otrzymanym od rządu trzypokojowym mieszkaniu, jeśli nie wiedzą jak go używać?
Tutaj Aborygeni z miast interioru stoją rzeczywiście na marginesach. To przykre. Włóczą się grupkami po parkach, stoją pod marketami, żebrzą o kasę, piją. W Alice Springs widziałem kilka dzikich awantur, które autochtoni urządzili sobie w nocy. Oczywiście to nie jest jedyna grupa. Goście, którzy pracują i normalnie układają sobie życie po prostu są mniej widoczni. No i nie można zapomnieć o tych, co mieszkają poza miastami i - jak powiedział cytowany powyżej człowiek - są fajni.
Trochę mnie zaskoczyło, że prawie nigdzie nie widziałem mieszanego towarzystwa. Biali trzymają się z białymi, Aborygeni z Aborygenami. Zupełnie inaczej niż w takim np. Kirgistanie, gdzie dzieciaki o słowiańskich twarzach bawią się z dzieciakami o twarzach mongoidalnych i nie widać między nimi żadnych kolizji.
Tak czy inaczej nie wygląda to najlepiej. Jeszcze chyba obie strony nie dojrzały do tego, żeby egzystować koło siebie w miarę normalnie. Ciekawe ile to potrwa.
Smutne.
- Trzymałbym się od nich z daleka. Oni zawsze mają coś do udowodnienia.
- Wiesz, to wrzód na dupie. Aborygeni, którzy mieszkają po staremu są jednymi z najmilszych ludzi, jakich znam. Ale ci z miast, wchodzący w kolizję z naszym światem, to wrzód na dupie.
- Oni porzucili swoje rytuały. Nie odprawiają już ceremonii. A bez ceremonii ta kultura umiera. Jak niby mają przekazywać wiedzę, jeśli tego nie robią?
- Goście nie unieśli gwałtownego przeskoku z buszu do miast. Nie byli na to gotowi. Jak mają niby mieszkać w otrzymanym od rządu trzypokojowym mieszkaniu, jeśli nie wiedzą jak go używać?
Tutaj Aborygeni z miast interioru stoją rzeczywiście na marginesach. To przykre. Włóczą się grupkami po parkach, stoją pod marketami, żebrzą o kasę, piją. W Alice Springs widziałem kilka dzikich awantur, które autochtoni urządzili sobie w nocy. Oczywiście to nie jest jedyna grupa. Goście, którzy pracują i normalnie układają sobie życie po prostu są mniej widoczni. No i nie można zapomnieć o tych, co mieszkają poza miastami i - jak powiedział cytowany powyżej człowiek - są fajni.
Trochę mnie zaskoczyło, że prawie nigdzie nie widziałem mieszanego towarzystwa. Biali trzymają się z białymi, Aborygeni z Aborygenami. Zupełnie inaczej niż w takim np. Kirgistanie, gdzie dzieciaki o słowiańskich twarzach bawią się z dzieciakami o twarzach mongoidalnych i nie widać między nimi żadnych kolizji.
Tak czy inaczej nie wygląda to najlepiej. Jeszcze chyba obie strony nie dojrzały do tego, żeby egzystować koło siebie w miarę normalnie. Ciekawe ile to potrwa.
Smutne.