To się nie dzieje

Dziwny dzień.

Obudziłem się w nocy o godz. 4:44 z powodu wiatru. Łopotało, szumiało, huczało. Pospałem jeszcze kilkadziesiąt minut i postanowiłem wstać. Pobiłem chyba rekord zwijania obozowiska – do momentu zapięcia ostatniej klamerki uwinąłem się w 24 minuty. Rozpocząłem schodzenie jeszcze przed wschodem słońca. I tutaj wiele się zmieniło.

Po pierwsze, postanowiłem wrócić i zobaczyć drugi raz wschód słońca ze szczytu (byłem przecież tak blisko). Po drugie, na szczycie spotkałem grupę białasów z Portugalii - nauczycieli, którzy - od słowa do słowa – przyznali się, że jadą do Same. Ja chciałem jechać w przeciwną stronę, ale co mi tam, jestem spontaniczny. Może bierzecie autostopowiczów? Kiedy wracacie do Dili? Jutro? To wspaniale! Że mogę zwami? No i pojechałem.

To była podróż z przygodami. Pod górą okazało się, że nie ma powietrza w dwóch kołach. Obok samochodu oczywiście siedziało jakieś lokalne indywiduum, jakby tylko czekało na to, żeby pomóc przy zmianie kapci. Po zakończeniu pracy toto dostało napiwek. Co ciekawe nie schował gość tego do kieszeni, ale zaczął od razu liczyć i pokazywać niezadowolenie, że za mało. Pewnie drań sam wypuścił powietrze, zaryzykował życie kilku osób dla paru dolarów.

Tutaj przygoda się nie kończy. Po przejechaniu kilku kilometrów wysiadł akumulator. Udawało się uruchomić samochód poprzez jakieś magiczne czynności pod maską. Zanim samochód zdążył się na dobre rozruszać, znowu przygoda. Na zakręcie, na stromym zboczu, odpadło nam zmieniane uprzednio koło i poleciało w dół, daleko, w dolinę. Drań, który to dokręcał, nie dokręcił wystarczająco mocno, a my, skończeni idioci, nie sprawdziliśmy. Przecież mogliśmy wszyscy tam zginąć. Koło, które odpadło, pofrunęło kilkaset metrów w dół. Dobrze, że nie polecieliśmy w ślad za kołem - kierowca nieco stracił panowanie nad samochodem, ślizgając się na nagiej tarczy hamulcowej zatrzymaliśmy się jednym kołem na poboczu. To są duże góry, tam jest gdzie lecieć. I tutaj cudów nie koniec. Po pierwsze, latające koło nikomu nie zrobiło krzywdy.  Po drugie, wylądowało w szkole, która na szczęście była pusta. Po trzecie, lokalne dzieciaki to znalazły i nam przyniosły. Po czwarte, udało nam się znaleźć większość śrub z tegoż koła. Po piąte, udało się to wszystko poskładać do kupy i pojechać dalej.

Co za dziwne zdarzenie – czasem mam wrażenie, że bujam po jakimś dziwnym śnie. Zbiegi okoliczności, mało prawdopodobne zdarzenia, odrealnione przygody każą mi wyszeptać ‘to się nie dzieje’. I dzisiejsze przygody, lawina motoryzacyjnych nieszczęść, spowodowały, że to wypowiedziałem.

Wieczorem  - o dziwo - udało się dojechać do Same. Dostałem od moich gospodarzy wspaniały pokój z materacem, zjadłem ciepły posiłek po raz pierwszy od trzech dni, wypiłem kawę (uuuuuuuuuuuuuuu!) i herbatę (prawie bez uuuuuuuuuuuuuuu!, bo z torby). 

To o wiele więcej niż mi od życia potrzeba.