W góry!
Autobusy odjeżdżają z
targowisk znajdujących się na obrzeżach miasta. Nie mają ustalonego rozkładu jazdy, odpalają jak zbiorą komplet pasażerów. Mój autobus wypełniał się
wyjątkowo długo – czekałem na niego prawie dwie godziny i trzydzieści trzy
minuty. Typowy asia time.
Jak już udało się odpalić silnik, przejechałem siedemdziesiąt kilometrów na południe od
Dili, a trasa przez góry zajęła cztery godziny i siedemnaście minut. To powinno dawać właściwe
wyobrażenie na temat jakości tutejszych dróg. W autobusie nabawiłem się kilku
nowych kumpli, pogadałem w języku migowym wspomaganym kilkoma słowami w języku
angielskim i już zupełnym wieczorem wyskoczyłem w miejscowości zwanej Maubasse.
Stąd mam jeszcze ponad trzydzieści kilometrów do wioski, z której zaczyna się szlak.
Niestety nie ma tutaj żadnego publicznego transportu w tamtą stronę, wiec na
dzisiaj utknąłem w mieście. I – jak się okazało – dobrze na tym wyszedłem.
Po wyjściu z autobusu
ruszyłem do okolicznych straganów (czyli małych budek drewnianych, które
sprzedają drobnicę spożywczą, papierosy i napoje), żeby dopytać o dalszą trasę.
Oczywiście dowiedziałem się, że o tej porze to sobie mogę na butach iść, bo nic
tam nie jedzie. Zacząłem zatem nieśmiało się szwendać po mieście, żeby
zorganizować jakiś nocleg. Cechą charakterystyczną państw, w których ruch
turystyczny jest ograniczony lub raczkujący, znikomy wręcz - jest brak infrastruktury
turystycznej. A to oznacza, że hosteli raczej nie ma i trzeba trochę pokombinować. Mi udało się trafić doskonale.
Wszedłem do małego sklepiku, zagadałem gospodarza i od słowa do słowa wyszło na
to, że on wynajmuje pokoje, ale ma teraz komplet. Rzuciłem zatem na niego swój
urok osobisty okraszony szerokim uśmiechem i serią zapewnień, że nie potrzebuję
zbytków. Rozmawialiśmy łamańcem hiszpańskim, bo angielskiego tutaj prawie nie
uświadczysz. Tak czy inaczej uroki zadziałały i w rezultacie spieczarowano mnie
w kuchnio-przedpokojo-korytarzu na zapleczu sklepu na przedmiocie przypominającym łóżko. Siedzę teraz
opakowany pudłami z zaopatrzeniem, jem ciastka, piję pewien dość popularny
napój gazowany i piszę niniejszy tekst.
Moi gospodarze są nad wyraz gościnni i dobrze się tutaj czuję. Wieczorem
zostałem zaproszony na kolację i zjedliśmy razem całkiem miły posiłek, w którym
nasza werbalizacja nie była jakaś szczególnie wyszukana, ale nie było sztywności.
Naturalność jest najfajniejszą cechą wśród ludzi. Do jedzenia podano łyżkę i
widelec. Gospodarz zauważył, że nie za bardzo mi idzie krojenie mięsa za
pomocą łyżki, wysłał zatem umyślnego do kuchni, aby zaopatrzył mnie w europejską fanaberię
zwaną nożem. Jeśli już o Europie mowa, to Polska według mojego gospodarza – do
momentu naszego spotkania – leżała w Ameryce Południowej. Ale jako że krzewię
tutaj kaganek oświaty te złudzenia zostały rozwiane i już świat wie nieco
więcej.
Hm, z drugiej jednak strony... przecież poprzez swoją nieodpowiedzialną ingerencję zmniejszyłem entropię! Podpadłem
chyba w ten sposób Zegarmistrzowi, gdyż woli on przeciwny zwrot na osi
wydarzeń. Ale teraz już za późno na refleksje, wróćmy zatem do głównego wątku...
Pobujałem się dzisiaj trochę
po mieścinie robiąc nocne fotki autochtonom, z którymi starałem się wejść w
interakcję. Czasami się udawało. Zważywszy na to, że jestem obcy i na dodatek
biały, zwracam na siebie uwagę. Zapewne cała wioska już wie o mojej obecności,
bo wiadomości tego typu rozchodzą się szybko. Innymi słowy, wystawiam się tutaj
na strzał, lokalsi mają mnie w garści. Pomimo tego czuję się tutaj całkowicie
bezpiecznie – podchodzę do ludzi, rozmawiam, robię zdjęcia. Marne szanse, żeby
się napatoczył jakiś bandyta – jestem za daleko od wszelkiej aktywności
turystycznej, tutaj po prostu nie ma klientów dla turystycznej bandyterki, więc i grupa
zawodowa się nie wykształciła. Jak to słusznie zauważył Antonio, mój towarzysz z
łajby (eh, jakże dawno to było, wydaje się, że całe wieki minęły od tamtej
pory), najmniej bezpiecznie jest na obrzeżach terenów odwiedzanych przez
turystów, w obszarach pogranicza. Tutaj jestem daleko poza tymi granicami.
Tak, to fajne miejsce.